środa, 21 listopada 2012

Zona

Ona tam jest, mieszka. Jedyna. Kochana. Oaza niewinności w bagnie dziwaków, szaleńców, morderców, dziwek, narkomanów, brudu i szlamu.
Zimno. Ciężki dzień, ciężkie czasy. Idzie ciężka zima. Innych nie będzie.
Ona tam jest. Siedzi przy bladym świetle świecy i czyta Platona. Będziemy rozmawiać o Pięknie, Prawdzie, Miłości. Śnić na jawie. Alabastrowa cera za zasłoną mieniących się kaskadami włosów i niebieskie oczy.
Wsunie mi młynek między stopy. Wsypie kawę, którą ja zmielę, a Ona nam zaparzy. Będziemy rozmawiać, co u Ciebie, czekałam, aż przyjdziesz, dobrze Cię widzieć, niedługo stąd wyjedziemy, gdzie byś chciała, gdzieś gdzie jest ciepło, odpowie. Marzy...

Ból. Moje udo rozrywa ból. Upadam. Gorąco. Serce wali opętane. W mdłym świetle lampy widzę, że w mojej łydce tkwi ostry przedmiot. Palcami wyczuwam, że strzała. Czuję, że z oddali ktoś mnie obserwuje. Mróz w ciele. Ponownie do mnie mierzy. Widzę przez łzy cień. Wiem, że to On. Zrywam się. Biegnę powłócząc zranioną nogą, w pochyleniu. Kluczę między wrakami aut, słysząc Jego niespieszny krok i wystrzeliwane do mnie z kuszy strzały. Świadomie niecelne. Bawi się mną. Pastwi. Z przerażenia chce mi się rzygać. On już wie.

Uciekam. Do Niej muszę. On wie. Boże, pomóż. Umieram z przerażenia. 
Krew we mnie zastygła. On Ją zabije, i mnie, ale najpierw na moich oczach...Ją...
Uciekam. Wbiegam na klatkę. Może nie znajdzie, łudzę się.  Krew sączy się z rany zostawiając ślady. 
Otwórz, wrzeszczę w myślach. Otwiera z niemym przerażeniem na twarzy. Zamykam drzwi. On niedługo przyjdzie. Przyjdzie nas zabić, ale najpierw...
Umieram. Raz za razem. 
Widzę Jej oczy: morze, niebo, niebo, morze, morze, niebo, niebo, morze...
Zabij skurwysyna, psa, zabij Go, zniszcz. Jeżeli On... Jej... Zabij. Zatłucz. Zagryź. Coś we mnie pękło, jak szklanka. Nie mam już serca. Wiem, że On wygra. Zawsze, wszyscy, wszystkich, nikomu się nie udało.  Zabije nas, ale najpierw Ją...
Jest!
Biorę z kuchni największy nóż. Ona stoi na środku pokoju. Nie mam serca. Ona stoi, stoi, jest...jeszcze...
Łup!
Łup!
Łup!
Nie ma drzwi. 
Jest!
Grymas zwycięstwa na Jego zaparszywionej mordzie. Patrzy na mnie. Na Nią. Mlaska. Nie mam serca. Podnosi kuszę i strzela...
Leżę w kałuży krwi. Nic nie słyszę. 
Przez zaszklone oko widzę jak się mocują, On na Niej okrakiem, tuż obok, 
On 
Ją 
teraz... Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
Nóż zaciśnięty w dłoni wbijam po rękojeść w gardło. Ciemna ciecz tryska jak z fontanny. I jeszcze raz. Jeszcze jeszcze jeszcze... Zalewa nas fontanna Jego juchy. Ślepia zastygają w obleśnym wyrazie. Jama gębowa tworzy ciemną dziurę.
Nie mam serca. Miażdżę Jego czaszkę, rozgniatając trzonkiem noża. Opadam. Leżę w bezruchu. Żyję czy umarłam, nie wiem. On z pewnością zdechł.

Nie mam serca.

Ona wysuwa się spod cielska tego potwora. Bierze mnie za dłoń. Nic jednak nie czuję. Nic. Umarłam?

...