wtorek, 18 czerwca 2013

Dni takie jak ten

Ten wpis w całości dedykuję Zuzi. Zachęciłaś mnie do zadziania się tego dnia. Dziękuję.

Wziełam dzień wolny. Zrobiłam pranie, by przygotować rynsztunek do ostatnich dni walki. Bliska mi osoba udzieliła mi wielu cennych wskazówek jak strategicznie utrzymać równowagę przy ostatnich potyczkach wielkiej bitwy amerykańskiej.
Spakowałam plecak i opuściałam rezydencję, by zaczerpnąć oceanicznego powietrza i zamoczyć nogi w solnej wodzie. Oczyścić umysł. Nie wiedziałam, w którą stronę iść. Zaufałam intuicji. Tam gdzie pracuję są lasy, do autobusu czy pociagu jest kilkanaście mil. Zaczęłam iść. Po jakimś czasie zaczęłam łapać stopa. Nie zatrzymywano się. Szłam dalej, nie wiedząc jak potoczą się losy wędrowcze. Szłam w poceniu skóry, w słońcu na twarzy.
Pierwszymi, którzy mi pomogli był siwowłosy Bruce i jego trzyletni rudowłosy wnuk Troy. Podwieźli mnie na samą autostradę. Bruce powiedział: Straight away and at the end you will see the sea. Bruce na emeryturze opiekuje się wnukiem. Całe życie spędził w rodzinnym miasteczku, które liczy 5 tys. mieszkańców.
Przed dalszą nieznaną mi drogą posiliłam się sandwiczem warzywnym zakupionym w sklepie i smaczą kawą. Drugi kupiony w wyniku mojej nieporadności w samoobsłudze zachowałam na obiad.
Drugim był Charlie. Przystojny. Podwiózł mnie, bo chciał zrobić coś dobrego, coś co da mu satysfakcję. Opowiadał o swoich przygodach ze stopem. Poprosił, bym uważała, bo ludzie bywają sajko. Kiedyś, gdy jako młody chłopak jeżdził stopem, koleś położył mu rękę na udzie. Gdy tylko stanęli na światłach, Charlie wyskoczył z auta. Grywał też w wielu filmach jako statysta. Nadal do niego piszą. Pracuje jako konstruktor wnętrz.
Trzecim był Nieznajomy. Siedziałam jakiś czas pod drzewem, przeczekując deszcz, gdy w pewnym momencie zdecydowałam ruszyć. Wciąż kropiło. Idąc zmoczyłam buty, ale nie czułam dyskomfortu. Czułam radość i odrobinę niepokojącej myśli o powrót, ale zagłuszała ją wizja oceanu. Nieznajomy  żartował, ale nie słuchałam go. Ocean ocean ocean. Nie wiedziałam jaki mi się zjawi.
Wjechaliśmy na ogromny most i zobaczyłam 
Nieskończoność - poszarzałą od burości nieba, pokrytą srebrnymi łuskami światła. Objawił mi się Okeanos, ojciec trzech tysięcy córek - Okeanid i trzech tysięcy synów - rzek. Zaniemarłam. Grzmiał. Wybijał brzeg ogromnymi falami, rzeźbił. Zdjełam buty i przywitałam się. Piasek usunął mi się spod stóp. Ledwo utrzymałm równowagę, gdy jego dłoń dotknęła mych stóp. Dotyk boga. Przeszył mnie. Poraził. Chciałam rozebrać się i zanurzyć cała. Poczułam zew, nieodpartą chęć, konieczność. Wzrok miałam utkwiony w jego sylwetkę prężącą hektolitry mięśni. Nagle wrócił mi rozsadek. Nie umiem pływać, a fale są tak silne, że nawet omyskująca mnie woda pozbawia równowagi. Porwie mnie. Jak Zeus Europę. W jednej chwili zobaczyłam jak moje blade ciało ginie w ciemnym przestworzu, jak bezwolnie poddaję się pływowi. Ginę. Nie ma mnie. Umarłam. Zabrakło mi tchu. Ze wzruszenia prawie upadłam. Odwróciłam się i odeszłam z zasięgu magnetycznej mocy. Bezpieczna na drewnianym molo, uspokojona, zjadłam kanapkę. Popatrywałam leniwie na ocean. Ogromny, naprawdę wielki. Spojrzałam na niebo, czy się wypogodzi? Czas wracać. Trzeba pomyśleć jak dostać się do rezydencji. Jest już późno, niebo zachmurzone, i znowu zaczyna padać.
Podespałam na schodach letniskowego hoteliku, po czym stwierdziłam, że na mannę z nieba nie ma co czekać. Ruszyłam. Deszcz przemoczył włosy, buty i powoli zaczął zajmować ubranie. Auta nie zatrzymywały się. Z autobusu zrezygnowałam. Była we mnie wszystkojedność na sposób powrotu i walczący z nią rozsądek. 
Chris pomógł mi się otrząsnąć z letargu. Podwiózł do najbliższego miejsca, w którym mogłam schronić się przed deszczem i pomysleć na sposobem powrotu. Podwiózł bym cię, ale mam coś do załatwienia. Okej i tak mi pomogłeś. Dziekuję. Próba zamówienia taksówki definitywnie uświadomiła mi, że nie panuję nad wymową angielskiego alfabetu. Wiedziałam to od kilku lat, ale dzisiaj dałam wyjatkowy popis. Podświadomie, czuję, nie chciałam zamówić taksówki. Nagle zamachał do mnie Chris wskazując stojącą nieopodal taksówkę. Wzięłam się w garść. Hej, ile kosztuje stąd do tamtąd? Jakieś dwadzieścia dolarów. Mogę zapłacić kartą? Można tylko gotówką. Wybrałam kasę z bankomatu, wykonując z trudem operację. Chyba nie chciałam płacić za taksówkę. 
Glenn okazał się fanem hardcore muzyki. Wiedział nawet o festiwalu hardore punk w Gdyni. Gadaliśmy sunąc w deszczu o muzyce, pracy, rodzinach. 
Zapłaciłam czterdzieści dolarów. Glennowi było nieswojo, że tak dużo, bo miało być dużo mniej. Mnie też było nieswojo, ale pomyślałam, że pieniądze nigdy nie były miarą moich przeżyć. Powiedziałam mu to.
Wziełam gorący prysznic. Zrobiłam mini jogę. Wypiłam mocną herbatę.
To był piękny dzień.

Myślę też, że noszę w sobie szaleństwo. Sublimuję w dni takie jak ten, w opowieści takie jak ta.

Dzielę się.

czwartek, 13 czerwca 2013

Niedźwiedź

Poznała go na stopie. Wysiąwszy z pociągu, musiała podejść dwa kilometry i stanąć przy szosie, by złapać transport w swoje okolice. Uśmiechała się do aut, prowadziła rozmówki, tak by czas szybciej mijał i by sympatycznie wyglądać. Szczęściu warto sprzyjać, mówią. Pamiętała o tym.
Dzisiaj wyjątkowo mało aut, a tirów nie zatrzymywała, bo po co komu zawracać głowę na kilkanaście kilometrów. Czasem same się zatrzymywały. Przyszło jej do głowy, że następnym razem, sprawdzi pogodę i weźmie rower ze sobą. To nie tak daleko, a latem przyjemnie. Pojedzie objazdami leśnymi. To już przecież jej okolice.
Spojrzała na niebo. Chyba szykuje się deszcz. Lubi letnie burze. Deszcz jest ciepły, można stać i moknąć, a potem wrócić do domu, zmienić ubranie i wypić herbatę.
Podczas łapania stopa miała następujący zwyczaj: uśmiechała się z daleka do nadjeżdżającego auta i mówiła: ty, na pewno ty, teraz, zatrzymaj się, i w końcu życzenie się spełniało. Tak to dzięki czarom wracała do domu. A pieniądze zostawały na piwko.
Ty, na pewno, ty, teraz, zatrzymaj się... Jest!
Może jedziesz w stronę Warszawy? Tak. Przez Łomżę? Tak. To wsiadam. Okej, zapraszam.
Młody. Może 18/19 lat. Rozmawiają. Młody ma rozpiętą u szyi białą koszulę i czarne dzinsy. Z tyłu zauważyła, leży krawat. Gdzieś się tak wystroił? Na komunię siostry, zażartowała. Właśnie zdałem prawko, a to moje auto. Gratuluję. Prawo jazdy i auto, to wolność. Uścisnęła mu dłoń. Młody ma na imię Krzysiek. Jak wielu chłopców ze wsi. Rozmawiali. Krzysiek z dumą opowiada, jak na wszystko co w życiu ma sam zarabia, zarobił, na wszystko, nawet na podręczniki do szkoły, gdy był berbeciem. Zbierał plastikowe butelki, puszki, butelki po piwie i sprzedawał, a latem chodził na jagody. A kiedy podrósł zaczął zbierać złom, ale to ciężka robota i na każdym kroku skupujący chcą oszukać, każdy by chciał jak najlepiej dla siebie. On to rozumie, ale za rzetelną pracę, chce się rzetelnych pieniędzy. Co pani o tym myśli? Zgadzam się z tobą. Krzysiek chyba miał wyjątkowo dobry humor, bo resztę drogi spędziła słuchając   jego opowieści o sobie. O tym, że mieszka sam z matką, rodzeństwo rozjechało się po świecie, siostry mają rodziny za granicą i mężów nie Polaków, ale fajni z nich goście. Jeden jest Francuzem, i nie je żab, jak to ludzie mówią. Dzięki niemu Krzysiek zna się na winach, bo Piere gdy przyjeżdża z Beatą, przywozi całą skrzynkę, stawia w piwnicy i pije je litrami, jak krowa z krypy, zaśmiał się. Odwiózł ją pod sam dom. Jakoś tak w trakcie rozmowy zjechał z głównego traktu i ocknął się, gdy mu powiedziała, że są na miejscu. Może masz chęć na kawę? Albo herbatę z sokiem malinowym. Poznasz moją mamę. Zgodził się. Powiedział, że to będzie miły akcent na zakończenie miłego dnia. Uśmiechnął się.
Jej matka, jak zazwyczaj, wielce uradowana z gości, kręciła się wokół stołu jak kokoszka wokół kurcząt. Może ciasta, a może kanapek zrobię? Chłopak z finezją, która ją zaskoczyła odrobinę, odpowiedział, że idealnym napojem będzie dla niego czarna kawa i towarzystwo tak uczynnej gospodyni. Rozmawiali o nadchodzacych żniwach, o mechanizacji pracy na wsi, o pogodzie, o kolejnym papieżu. Matce udało się nawet odnaleźć jakieś konotacje z ich rodzinami.
Gdy wsiadał do auta, powiedziała: Odwiedź nas. Będę w domu cały miesiąc. Mama się ucieszy. Chyba wpadłeś jej w oko. Przyjadę. 
Przyjeżdzał. 
Ostatniego dnia odwiózł ją na dworzec. Pocałowała go w policzek. Czytałem na necie, że w twoim mieście będzie festiwal sztuki współczesnej, że ciekawe imprezy się szykują. Nigdy nie byłem na czymś takim. Przyjedź zatem, zmieścisz się w naszym mieszkaniu. Mam śpiwór, zapewnił. Mamy łóżka, starczy i dla ciebie.
Jego matka wiedziała, że się ze nią spotyka. Mówił, że się martwi, że lepiej by było, żeby spotykał się z dziewczynami w swoim wieku i z okolic. Rozumie, że ją polubił, że jest dla niego ciekawa, chłopcom podobają się doświadczone kobiety, ale żeby potem nie gryzł się poniewczasie. Krzysiek szanował matkę, a ona jego. Dała mu wolną rękę.
Kiedy był wmieście oczy mu się cieszyły na teatr uliczny, na nocne wałęsanie się z jej przyjaciółmi, poranne rozmowy o życiu przy kawie na balkonie. Okazał się świetnym kompanem wesołej kompaniji nie mogących zdorośleć lekkoduchów. Miał swoje zasady i zdanie, ale miał otwartość. I coś z niedźwiedzia. Siłę i determinację. Imponował jej. Odrobinę obawiała się jak przyjmie jej świat. Jego świat był jej znany, wychowała się w nim. 
Kochali się. Chciała tego. Było jej dobrze. Jak nazwać kobietę, która pożąda młodych mężczyzn, chłopców? Kochali się bez zabezpieczenia. Był zdziwiony. W szkole mówili, by się zabezpieczać. Biorę tabletki. Ale może jesteś chora? Nie jestem. A Ty? Jestem zdrowy jak młody ogier. 
Bawili się. Bywał co jakiś czas u niej w mieście albo gdy była w domu na wsi. Zapraszał do siebie, ale nie mogła się zdecydować. Może nie chciała spojrzeć w oczy jego matce.
Tak było przez kilka miesięcy. Cudownych miesięcy. Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, postanowiła wyjechać. Wiedział jakie życie prowadzi. Trafiła się jej intratna propozycja pracy jako nauczycielki w szkole alternatywnej w Belgii. Nie powiedziała mu, że jest ojcem. 
Wyjeżdzam na rok. Nie wiem czy będę przyjeżdzała do Polski. On przyjedzie. Przyjedź.
Pisał do niej listy. Powiedział, że tak mu łatwiej. Że nie może rozmawiać przez telefon, Skajpa, bo potem nie może wrócić do rzeczywistości a ma dużo obowiązków. Mama jest co raz słabsza i chce się nią opiekować, a też dzięki niej zaczął myśleć o studiach. Wie jednak, że chce prowadzić gospodarstwo. 
Był systematyczny, pisał raz na tydzień. Odpisywała rzadko. Pisała krótkie mejle. Miała dużo pracy, obowiązków, a gdy ciąża weszła w etap zaawansowany w ogóle przestała odpisywać. Martwił się o nią, nie mając odpowiedzi. 
Od jej matki dowiedział się, że jest w ciąży. Wiedziała, że się spotykają, ale nie chciała zmuszać jej do zatajania tego faktu. Matka też nie wiedziała kim jest ojciec. Krzysiek nie zapytał. Pytał jak się miewa i skoro nie chce z nim kontaktu, to wystarczy napisać. Napisała. Prowadzę inne życie. Układam je sobie z kimś innym. Życzę Ci wszystkiego dobrego. 
Nadal odwiedzał jej matkę. Zapoznał ją ze swoją.
Urodziła zdrowe dziecko. Dziewczynkę. Dałam jej na imię Anna. Łaska. Łaską było spotkać jej ojca. W wychowywaniu wspierali ją bliscy. Tylu wujków i cioć mają chyba tylko cygańsie dzieci.
Bywała z Anią u matki na wsi. Nie zdarzyło się jednak, by wtedy Krzysztof wpadł w odwiedziny. Może matka mu mówiła, kiedy przyjeżdza z córką. Dowiedziała się, że ciągu tych pięciu lat skończył studia weterynaryjne i filozoficzne. Niezłe połączenie, pomyślała. Opiekował się matką, a przy wsparciu rodziny i dotacji unijnych założył lecznicę w swoim gospodarstwie. Miał też stadninę skompletowaną z koni, które kupował od rolników, którzy chcieli je sprzedać na targu na eksport do zachodnioeuropejskich rzeźni. Wśród okolicznych panien i nie tylko cieszył się powodzeniem. Ponoć powiedział, że ożeni się dopiero po trzydziestce.
Przez te wszystkie lata nie czuła potrzeby, by mu powiedzieć. Sama nie wiedziała dlaczego. Ta miłość była taka szybka, intensywna. Gdy tylko dowiedziała się, że jest w ciąży, coś w niej się zamknęło. 
Nie wie, jak stanąć w twarz z chłopcem, teraz mężczyzną, spojrzeć mu w oczy i powiedzieć mu, że jest ojcem.

środa, 12 czerwca 2013

Wiersz mateczny

Modlitwa do Matki
Matko od siedmiorga dzieci i męża alkoholika -
w opiece mnie swej chcieć miej.
Matko od dropiatych kur, kremowych gęsi i łaciatych krów -
dobrym słowem mnie wskrześ.
Złotowłosa, smukła dziewczyno, którą byłaś -
milczącą radą mnie wspomóż.
Matko od zgrubiałych rąk, krzywych paznokci, staruszko -
do swej piersi przygarnij mnie, do łona przytul.
Kobieto z włosami jak popiół, szare i suche, z zębami z plastiku -
w swym umiłowaniu wszelkiego życia i o mnie pamiętaj.
Opiekunko grobów przodków, akuszerko codzienności -
módl się za nami,
módl się za nami,

módl się za nami