niedziela, 11 grudnia 2011

Puzle

Dziś znalazłem palec. Mały palec od lewej stopy. Mam już komplet. Wszystkie pięć. Trzydzieści lat a mam już dwie nogi, prawa jeszcze bez kolana i stopy. Fajnie też mieć obie dłonie, choć prawej ręki jeszcze nie znalazłem. Nauczyłem się jednak jeść, drapać, malować, pisać i trzymać ptaszka lewą. Czuję, że jestem praworęczny. Przekonam się, gdy będę miał skompletowaną całą rękę od palców do barku. 


Urodziłem się jak reszta z płucem, mózgiem i sercem. Tylko uczciwą pracą można zasłużyć na ciało, tak mi matka mówiła, a ona znała się na rzeczy. Jeszcze z siedem lat, tak sobie rachuję, a będę cały. Dużo mi pomaga to, że jestem optymistą. Idę sobie ze sklepu, a tu leży pęcherz moczowy z napisem "Dla Pawła Wykolca nr 32013". Montuję i wymiatam przez całą ulicę z siusiaka moczem. Fajne uczucie. Przez cały tydzień nie mogłem się nacieszyć. Sikałem i sikałem. Kumple, wszyscy zazdrościli, i koleżanki też, bo większość moich znajomych nie miała wtedy pęcherza.


Najbardziej mnie cieszy twarz. Lubię myć twarz chłodną wodą. Zwłaszcza rano, kiedy otrząsam się ze snu albo w nocy, gdy pracuję nad jednym z projektów i chcę się orzeźwić. Piękne uczucie. Czuję zimne strugi zsuwające mi się ze skóry... Och, aż mam dreszcze. Tak jak przy pierwszym seksie. Rok temu. 


Bardzo chciałbym znaleźć oczy. To moje marzenie. Obiecałem sobie, że jeśli je znajdę, pojadę na rok do Ameryki Południowej: Patagonia, Brazylia, Peru... Najwięcej części znalazłem włócząc się po mieście podczas bezsennych nocy. Może stwarzam siebie myśleniem? Może dziś znajdę oczy. Wystarczy jedno. Mam już zaplanowaną podróż i trochę zaoszczędzonych pieniędzy. Chciałbym niebieskie. Jak moja matka.


Ten kawałek pasuje do tego tekstu...

piątek, 9 grudnia 2011

Jestem oddechem z twoich ust

Siedzę w ciszy pustego mieszkania. W ciemności. Macam wzrokiem kontury mebli, ściany. Wygrzebuję z niebytu nocy bogactwa wszelakie. Podróżując w bezruchu, sączę herbatę. Ciepło rozlewa się po wnętrzu. Uczucie, jakby herbata rozlewała się po płucach, jakby jelita nie istniały. W zegarze poszła bateria, zatem nie ma kogo słuchać, czemu się poddać. Nie ma kota, nie ma psa, kury, świni, myszy. Są książki i Internet.


Siedzę w kurtce, butach. Zamierzam wyjść. Zamierzam... Dobrze siedzieć po ciemku, w pełnym rynsztunku. Dobrze tkwić w zawieszeniu. 

Wychodzę. Powietrze uwalnia emocje, myśli, precyzuje stan świadomości. Niebo. Jak kobiety. Nieograniczone. Fascynujące. Wyzwalam się z siebie powoli. Staję się drogą, którą idę. Zajść siebie, wychodzić lęk. Rozmywam się. Lecę. Jestem dymem, chmurą, oddechem z twoich ust, oddechem z twoich ust, oddechem z twoich ust...

wtorek, 6 grudnia 2011

Śnieżny sen


Grudzień za oknami. Tak intensywnie myślałam o śniegu, że nad ranem Sen przyniósł mi go.

Miałam sen. Spadł śnieg. Przykrył brudy tego miasta. Bielą swą otulił przystanki, śmietniki i ciemne zakamarki. W ponurych bramach już nie stali ludzie. Miasto opustoszało. Wszystkie ładne i wszystkie brzydkie budynki zostały nim przykryte. Biały puch spadł na ten cały syf. Jakie piękne było to miasto. Śnieg mienił się w blasku lamp.

Biel pokryła miasto, a w domach nie było światła. Ludzie spali. W ich umysłach leżał śnieg. Biały śnieg. Na początku zawsze jest biały. Później zmienia się w błoto.

Taki śnieg ma każdy z nas. Przykrywamy różne syfy. Ale śnieg zawsze topnieje.

niedziela, 4 grudnia 2011

Migawki mnie

Znów urodziłam się nie w tym świecie. Kolejny raz. Może kiedyś trafię w dziesiątkę. Kiedy umieram to z myślą, że wrócę tam skąd pochodzę. Jestem z żywicznego lasu, z wilgotnej dżungli, z pustyni, z mroźnej Alaski, z głębin oceanu... Wśród ludzi czuję, że muszę być jakaś. Zamykana w słoikach, gdzie mam się marynować. Ubierana w płaszcze i sukienki, które mnie uciskają albo w których się gubię. I czasem zmęczona. Tak jak dziś.

Chyba sobie pójdę...
Może następnym razem urodzę się jako kamień na wzgórzach Patagonii? Zbudują ze mnie dom. Może jako agawa w Meksyku? Zrobią ze mnie tequile, mezcal, pulque... 


A gdy będziesz pić meksykańską wódkę, to koniecznie do tej muzyki.
http://www.youtube.com/watch?v=PgqGkdxzbpA&feature=related

poniedziałek, 21 listopada 2011

W środku

Znowu zaczyna się tydzień. Pierwsza myśl po przebudzeniu „chyba jesteś zerem”. Łzy cisnął się do oczu. Chcą wyjść z Ciebie. Wstać prawą czy lewą nogą? Co za różnica. Ludzie mają większe problemy.
A Twój problem? Tylko taki, że nie możesz się odnaleźć. Po co Ci to było? Wielkie miasto, nowi ludzie, z dala od rodziny. Pędzisz, pędzisz, pędzisz. A może raczej: chciałaś pędzić? Mieć u stóp cały świat. Marzenia. Ogromne, różowe, pływałaś w nich. Teraz toniesz. Rzygać Ci się chce.
Wołasz o pomoc. Tylko po co? Sama chciałaś. Gdzie teraz jesteś? To chyba cztery ściany. Dotykasz - nie czujesz, patrzysz – nie widzisz. Chcesz stąd wyjść. Powietrza, słońca, szumu wiatru. Tej beztroski. Patrzysz w dal i nic nie widzisz. Brąz, szarość, czerń – barwy przyszłości. Uciekaj! Ile sił w nogach. Daleko stąd. Uciekaj, skąd przybyłaś. Tam jest spokój. Tam kąt ciepły, miły dotyk… Może jeszcze ktoś czeka.
Dlaczego stoisz w miejscu?

sobota, 19 listopada 2011

Podwójne zakochanie

Zakochałam się podwójnie. Dziwna sprawa, ale sprawa możliwa. Stała się w kinie. W kinie jakich prawie już nie ma. A może są tylko w wyobraźniach? W ciemnej sali, gdzie można pić i palić, kochać się i drzemać. Na ekranie leciały całą noc czarno-białe filmy z lat dwudziestych. Różne. Leżałam wsunięta w fotel, popijając łiski, wzruszając się albo śmiejąc. Wtedy krzesło dalej usiadła dziewczyna. Seksowna, pomyślałam. I pewnie dobrze całuje. Bez słowa podałam butelkę. Spojrzała, wzięła, łyknęła zamaszyście. Zamknęłam oczy a moja dłoń powędrowała w stronę jej włosów. Najpierw kark, powoli do góry, masując głowę, mierzwiąc włosy. Gdy odchyliła się w fotelu, nie otwierając oczu, pocałowałam ją w usta. Smakowały smakowały smakowały...długo i przyjemnie...sen.
Gdy się obudziłam  obok mnie siedziała inna dziewczyna. Piła moją łiski. Pierwsza oglądała film Gabinet doktora Caligari. Nadal czułam ucisk jej ust na swoich, a może to był sen, marzenie? Nie mam pewności. Wyprostowałam się w fotelu, chciałam widzieć film. Druga podała mi wtedy butelkę. Gdy się pochyliła w moją stronę, zapytała, może się do nas dołączysz? Tak, zgodziłam się. Lubię ludzi. Fajnie też pobyć nawet z nieznajomymi osobami blisko. Może usiądź w środku, bo żadna z nas nie lubi. Okej, nie przeszkadza mi. Kino tworzyło atmosferę sprzyjającą intymności. 
Oglądałyśmy razem film i piłyśmy. Siedziałam w środku i nieświadomie tuliłam się do Pierwszej. Zerkałam momentami na Drugą i z każdą chwilą wydawała mi się co raz bardziej interesująca. Razem wydały mi idealne. Zamknęłam oczy. Poczułam jak Druga wsuwa mi dłoń pod kurtkę i masuje plecy...przyjemnie, spokojnie, morze, wiatr, zasy... Pierwsza pochyla się i całuje w szyję. Oddaję pocałunek schodząc niżej, w okolice piersi. Kończymy na ustach. Mocno. Słyszę głos Drugiej, wszystko w porządku. Tak, jest dobrze. Patrzymy sobie w oczy, stykamy się najpierw czołami, nosami, ustami. Trwamy tak złączone. Wymieniamy się krótkimi pocałunkami. Pierwsza kładzie mi rękę na karku i bawi się włosami. 
Film się zmienił. Teraz Pies andaluzyjski. Jeden z ulubionych. Od momentu, gdy przeczytałam w książce od historii opis sceny z przecięciem oka, tak kontrowersyjnej na ówczesne czasy, pragnęłam zobaczyć ten film, tę scenę. Udało mi się podczas wakacji w Madrycie, podczas tematycznej wystawy poświęconej Dalemu. Siedziałam jak dziecko pierwszy raz w cyrku, ludzie mijali, przysiadali się, a ja jak zaczarowana, jak posag, chłonęłam film. Byłyśmy jednością. Nic pomiędzy, żadnych rozproszeń. Deszcz, ciemność na zewnątrz dodawały czaru, powabu. Tak jak teraz. Jesteśmy jednością - razem, objęte, splecione ramionami, wpatrzone w film, właśnie w tę scenę - chmura przecina na pół księży, mężczyzna przecina wpół oko kobiety, wypływa ciało szkliste... 
Zakochałam się...

Tekst inspirowany "Imaginary Girl" Davida Lyncha. Polecam czytać przy jednoczesnym słuchaniu tego kawałka. :)

wtorek, 8 listopada 2011

Raz w miesiącu jestem facetem

Obudziło mnie słońce. Nie otwieram oczu. Zapomniałam zasłonić okno i teraz pokój ginie w blasku. Oczy tego nie wytrzymają. Moderuję rzeczywistość węchem. Leżę. Ręcę na brzuchu jak do modlitwy. Myśli snują się jak pajęczyna, plany na dzisiaj próbują zaistnieć w głowie. Nie chce mi się. Wciągam powietrze nosem. Coś dziwnego hmm... Czuję faceta? Otwieram oczy. W łóżku, w pokoju żadnego nie ma. Ale wciąż go czuję. Faceta. Wstaję. Łapie mnie skurcz w podbrzuszu. Co jest? Pojawia się ból: tępy, promieniujący, aż w krzyż i kolana idzie. Znam ten ból. Liczę w myślach, no tak. Miesiączka! Gdzie mój kubek menstruacyjny? Wciąż jednak ten facet w pokoju. Co jest, skąd on jest? Co się dzieje? Skurcz, ale boli! I to na samym dole. Kurczę, co jest?! Znowu! Zginam się w pałąk i jęczę cicho w koc, w poduszkę. Zazwyczaj pomaga. Kolejny skurcz. Aj, aj, aj!...
Chyba zasnęłam. Ból minął. Na szczęście. Powoli, bardzo powoli, rozsuwam nogi. Muszę uważać ze wstawaniem. Nie chcę w razie czego zaczerwienić pościeli. Najpierw sprawdzę dłonią sytuację. Wsuwam w majtki, macam...
MAM PENISA!!! MAM PENISA!!! MAM PENISA!!! MAM PENISA!!!
Zamykam oczy. Nie myślę. Chcę zasnąć. Nie udaje się. I ten facet w pokoju! Skąd ten facet? Facet penis facet penis facet penis... Wsuwam jeszcze raz dłoń w majtki, macam...
MAM PENISA!!! MAM PENISA!!! MAM PENISA!!! MAM PENISA!!!
A gdzie moja miesiączka?! JA CHCĘ SWOJĄ MIESIĄCZKĘ!!! Chcę krwiiiiii...
Odrzucam ze złością koc i zmuszam się do zajrzenia w majtasy. Tak, mam penisa. Leży sobie jak gdyby nigdy nic. No cóż, najważniejsze, że ból minął. Ten facet to pewnie mój, skoro i penis mój. Dobrze, że nie oddałam P. bokserek, przydadzą się.
Ciekawe jak długo to potrwa? Nawet to fajne. Dziwne, ale fajne. Zawsze chciałam, chyba chciałem? mieć peniska. Na razie będzie tylko mój. Ciekawe czy penis to jedyne męskie, które mam? Wodzę dłonią po twarzy: nici z gładkiego lica, ale dziś się nie golę. Jutro. Nogi i ręce też mam co najmniej nie niewieście. I sporo więcej koło sutków. Przynajmniej można nie usuwać. Może to tylko na czas miesiączki, zamiast miesiączki? Tak na stałe, to chyba nie chcę. Wolę na kilka dni tylko. I raz w miesiącu.

sobota, 5 listopada 2011

Cielesne wibracje

"Jak ująć ciało, by nie było ono biernym środkiem bądź narzędziem oczekującym na ożywczy impuls od niematerialnej - w odróżnieniu od niego - woli?" Judith Butler w Gender Trouble
Może tak?


Piosenka dla ciała

Ciało, życia świątynio!
Ciało niepokalanie poczęte,
przez religię zbrukane wymięte.
Ciało kochane, o Pani nasza!
Czemuż wciąż Tobą straszą?
Że oszukasz, że na manowce zwiedziesz?
Czemu spokoju, żyć Ci nie dają?
Ty mnie karmisz, Ty mną chodzisz,
śpiewasz, kochasz, rodzisz.
Ja w Tobie i dzięki Tobie
świat poznaję, w jego pięknie smutku płowię.
Kocham Cię nie poddańczo, lecz bliźniaczo,
bo Ty mi światłem, drogą, piosenką.
Strzeż mnie ode złego i chroń przed zgagą,
umartwianiem, biczowaniem i nad tobą użalaniem.
Jesteś piękne, jak Olimp góra wzniosłe.
Ty jesteś prawdą, nie sądy o Tobie.
Ty mnie karmisz, Ty mną chodzisz,
śpiewasz, kochasz, rodzisz.

czwartek, 3 listopada 2011

Zwierzęta też chcą żyć!

Gdy K.wróciła z miasta, wiedziałam, że spotkało ją coś przykrego i teraz gryzie od środka. Znam K. nie od dziś i wiem, że prędzej namaluje, napisze niż wypowie smutek. Zaczęłyśmy robić obiad w ciszy. Wyczułam, że potrzebuje niewerbalnego wsparcia, przytuliłam ją zatem.

Ty, wiesz, ty wiesz, jadę rowerem ulicą, jadę zadowolona, z miłego wracam spotkania, patrzę, a na jezdni rozjechany pies. Jadę dalej, bo samochody, po chwili nie wytrzymuję jednak, staję i wracam, myślę, też bym nie chciała tak leżeć rozjeżdżana. Rzucam rower na trawnik, zdejmuję z jezdni, zciągam raczej. Ciężko, bo ciało ciężkie, ciężko, pies albo suka, nie widzę, chyba łzy, czuję że jeszcze jest miękkie, niedawno zabity/ zabita. Nawet teraz czuję ciepło zamierającego ciała. Łzy same wyskakują z oczu, spadają na zmierzwioną sierść, na pysk na którym skorupieje krew. 
Nagle jak w baśniach czytanych w dzieciństwie, moje łzy ożywiają martwe ciało zwierzęcia, krew znika z pyska, oczy rozjaśniają się psotliwymi ognikami i Sola (tak ma na imię) merda do mnie wesoło ogonem, skacze, szczeka, chce się bawić. Po chwili uśmiecha się do mnie, naprawdę uśmiecha!, i biegnie w stronę słońca. Jeżeli czasem zdaje się wam, że  na słonecznej tarczy widzicie mały czarny ruchliwy punkcik, to własnie Sola bawi się w berka ze słonecznymi karłami i wróżkami.
Odchodzę. Wsiadam na rower. Jadę do domu. Widzę tysiące bezdomnych psów, kotów, tysiące opuszczonych zwierząt. Umieram razem z nimi.

Pomyślałam wtedy, że najwyższy czas zaadoptować bezdomne zwierzę. Kurczak, pies rasy kundel i Fryga, kotka dachowa są z nami od 4 miesięcy. Kiedy jest słonecznie lubimy chodzić do pobliskiego parku i bawić się w berka. K. patrzy wtedy w słońce. 

wtorek, 1 listopada 2011

Pisanie jest seksem

Chcę Ciebie bardzo. Chcę Ciebie teraz. Chcę Ciebie mocno. Mocniej trochę niżej szybciej szybciej; mruczący szept, muskający jak piórko nerwy wibrujące pod skórą, sprawia że chcę zrobić dobrze, chcę dać przyjemność. Tak dobrze? Dobrze dobrze, jej szemrzący głos, wyjmij teraz palce i wsuń z powrotem; głos jak błyski słoneczne skaczące po powierzchni strumienia. Wyjmij i wsuń wyjmij i wsuń, myślę, wyjmuję i wsuwam wyjmuję i wsuwam. Tańczę  w miękkościach jej wnętrza. Weszłam do mieszkania, zdjęłam buty, wypiłam herbatę, weszłam do sypialni, by położyć się na łóżku. Z nią na niej w niej moje palce w niej ja w niej. O tak tak dyszy dyszę ciepło cieplutko wilgotno wilgotnieje. Biodra wciśnięte w siebie kość ucieka z kości skóra pociera skórę, trybady bady body łumen body. Biodra z palcami palce z biodrami, tańczymy: sta cca to sta cca to sta cca to sta ccato a teraz z górki na łeb na szyję: legato legato legato legato legato O O O oooo och... 
Całuję szyję oddycham w szyję chowam twarz w szyję. Usta, gdzie są usta? Całuję całujemy usta swoje nasze wargi języki nasze.
CDN... ;)

sobota, 29 października 2011

Słów małych ćwierci o miłej śmierci

Rozmowa Ani z Panem Śmierć

Pyta się Ania Pana Śmierć: Czy mogłabym umrzeć na dwa dni? Mam dość życia.

Pan Śmierć: Hmm… Zaraz sprawdzę w regulaminie. Przepraszam, ale to moja prababka razem z bogiem i szatanem ustalili zasady… Coś taki zapis chyba był?…

Cisza przerywana szelestem kartek i tłumionymi przekleństwami.
Ania: Myślałam, że śmierć jest kobietą.

Pan Śmierć: Tak było od wieków, ale moja siostra nie chciała, a ja w duchu marzyłem o tej posadzie. Eureka! Mam. Ma Pani taką możliwość.

Ania: Wspaniale. Chcę teraz.

Pan Śmierć: Wedle życzenia.
Ania pada trupem.

Pan Śmierć po wypiciu filiżanki aromatycznej i gorącej herbaty, której picie przerwała mu Ania: Ups! Umrzeć, owszem, można, ale nie na dwa dni.

Fragment z "Tragikomedii na trzy odsłony" napisanej podczas wakacji z inspiracji odgłosami wieczornego udoju krów i nieustannego bzyczenia muchy zakończonego jej śmiercią.

Jabłoń o złotych jabłkach i lwica

Wchodzę do pokoju i widzę, że K. patrzy w sufit. Nie mogę patrzeć w okno, bo chwytam sen, mówi. Połóż się przy mnie, to ci opowiem. Wtedy bardziej wraca, więcej można złapać.
Słuchaj! 


Czuję że uciekam biegnę a serce mi kołacze dlaczego? goni mnie lwica: złota i dorodna młoda świeża szybka, piękna jest bajecznie; boję się, choć nie wiem czy chce zrobić mi krzywdę. boję się tak że uciekam, bo się boję tego gonienia. ona mnie goni, to ja uciekam, taka maskarada. mobilizuję ostatnie resztki energii, gdy jest tuż tuż i wskakuję na jabłoń o wielkiej rozłożystej koronie pełnej zielonych szemrzących liści słyszysz jak szemrzą? jak w sadzie Babci, gdy leżałyśmy latem na trawie, a wiatr kołysał koronami drzew, pamiętasz? ona, lwica piękna jaka! za mną dosięga mnie paszczą. panicznie wspinam się wyżej. och! jak ja się boję, drżę ze strachu i podniecenia. odwracam głowę i widzę jej oczy, w których ze zdziwieniem nie zauważam chęci mordu. ona chyba chce ze mną rozmawiać. gdy już ma mnie dosięgnąć, a może coś powiedzieć, spada na nią deszcze złotych jabłek widzisz jak lecą? jak wodospad! lecą i lecą, kaskady złotych jabłek, i ona spada z jabłoni. leży taka sama smutna jakaś pod kobiercem złotych jabłek i patrzy na mnie z żalem w swych wielkich niebieskich oczach. odczuwam ulgę połączoną z wrażeniem straty, której jeszcze nie rozumiem


Może namalujesz ten sen? proponuję K. Wiem, że robi to czasami, zwłaszcza gdy sen wzbudzi w niej fascynację i niepokój. 
Może pozwoli mi go umieścić tutaj, żebyście mogli i mogły zobaczyć, co dziś przyśniło się K.

sobota, 22 października 2011

Rozmaitości z nowojorskiej wioski

Wybierając się do NYC miałam wybranych kilka miejsc, które chciałam zobaczyć. Moją przewodniczką była Halina Poświatowska, która z pobytu w Stanach pozostawiła zbiór listów pt. „Do przyjaciela”, których treść wskazała mi kilka ścieżek pośród nowojorskiej obfitości, min. Greenwich Village. Czym jest Greenwich Village? Dzielnica ta, we wspomnieniach Poświatowskiej, to wąskie uliczki, małe, przytulne kawiarenki i morska bryza od Atlantyku. W moich wspomnieniach to nazwy ulic i alei, tęczowe flagi, seks shopy z gadżetami dla osób homoseksualnych, opalający się ludzie, to muzeum sztuki współczesnej na ulicy Bowery - odkryte podczas błądzenia w labiryncie ulic z mapą metra.

muzeum na ul. Bowery
Napiszę o nim kilka zdań, bo ciekawym miejscem jest z pewnością. Kształtem przypomina ułożoną przez dziecko wieżę z klocków barwy srebra. Wystawa, na którą się trafiłam, nosiła nazwę After Nature – apokaliptyczna wizja świata po globalnej katastrofie (nuklearnej, biologicznej?); świat bez człowieka - cmentarzysko ciszy i popiołu. Największe wrażenie wywarło na mnie jednak czarnobiałe video Artura Żmijewskiego, którego bohaterami byli dwaj mężczyźni. Było ono kontrowersyjne w trzech płaszczyznach: nagości bohaterów, kalectwa jednego z nich oraz intymnej bliskości miedzy mężczyznami. Przyjemnie było, gdy na koniec bohaterowie leżąc na drewnianej podłodze, jak na pokładzie statku, obejmując się w pasie i poruszając nogami jakby wiosłowali, zanucili: „Gdzie jest ta ulica, gdzie jest ten dom…”, a ja jako jedyna mogłam śpiewać razem z nimi.
Zaskoczenio - zdziwienio - zainteresowanie wzbudzała „kobieta - eksponat w ruch”. Leżała na podłodze i bardzo powoli zmieniała pozycję, to wznosiła się, to opadała; była jak kiełkująca roślina reagująca na zmiany otoczenia; fascynująca była precyzja ruchów, uwielbiam profesjonalizm w grze ciałem, perfekcję wykonania. Myślałam o tym jak się czuje: wystawiona na publiczny ogląd, podawana refleksji, opiniowaniu, pracująca swym ciałem. Sztuka współczesna - nowa estetyka – aktorka/ tancerka w galerii.
Zabawna była wizyta w sklepie z drobiazgami magicznymi. Chciałam kupić medalik w kształcie księżyca dla koleżanki i będąc zdesperowaną, niedługo miałam wracać do Polski, otworzyłam drzwi i weszłam. Ekspedientka była nawiedzona. Zaczęła tańczyć koło mnie, nade mną, przy mnie, za mną; zewsząd, wszędzie, dookoła była ona. Dokonałam zakupu i wyszłam oszołomiona na świeże powietrze z przesyconego kadzidłami pomieszczenia, z chatki czarownicy.
Na Greenwich Village wpadłam na sklep posiadający szeroki asortyment przedmiotów, które nie każdy kupi, ale wielu ogląda: zwierzęta wypchane bądź w parafinie, ewentualnie ich skóry (imitowane, mam nadzieję, na wyroby z „naturalnego surowca”), kamienie obłe i chropowate – skrywające w sobie mroczne sekrety, wykonane ze sztucznego tworzywa ludzkie i nieludzkie szkielety i organy oraz T-shirty z turpistycznymi nadrukami. Sklep, muszę przyznać, miał swój klimat. Czy w Polsce są takie?


Fragment reportażu z 2009 roku pt. Bajka o Nowym Babilonie. 

piątek, 21 października 2011

Wszędzie może być dobrze, ale w drodze jestem najpełniej

foto: mojego oka
Od dwóch lat nosi w 
sobie przeświadczenie/ myśl/ przeczucie, że życie przychodzi do niej powoli. Przykładem są obecne podróże, o których marzyła jako dziecko. Podczas rożnych monotonnych czynności miała następującą zabawę: wyobrażała sobie, co będzie robiła w tym samym momencie równo za dziesięć lat co do minuty, co do sekundy. Wiele tych dziesięcioletnich zastanowień zapewne minęło, i nie wie, czy właśnie w tym momencie nie upływa dziesięć lat od jednego z takich zapytań, kiedy siedząc np. na strychu i śledząc umierające z zimna a może jesiennej melancholii muchy, zastanawiała się kim będzie i co będzie robiła równo za dziesięć lat co do minuty, co do sekundy.

Nie przypuszczała tylko jednego, że kiedyś równo za dziesięć lat co do minuty, co do sekundy otworzy okno i zapali papieroska. A wychyliwszy się w nocną mgłę, będzie wdychać bytomskie węgielne powietrze. Nie przypuszczałam, że leżąc na trawie i patrząc w niebo w pobliżu jednej ze stacji warszawskiego metra, spontanicznie zamieni podróż jednego dnia w ponadtygodniową eskapadę.
Ostatnio pojawia się to tu to tam: Wrocław, Łódź, Poznań, Warszawa, Bytom, Gdańsk, Gdynia, Mrągowo. Podróże ostatnich miesięcy pozwoliły sprecyzować refleksję, która owocowała w niej od momentu, kiedy ukończywszy gimnazjum, pojechała pierwszy raz  i to sama samiuśka do Warszawy. Może nic w tym nadzwyczajnego, ale wcześniej jeździła do wiekszego miasta z Matką, a jeżeli sama do tylko do pobliskich miasteczek na zakupy ubraniowo-książkowe. Uświadomiła sobie, że w podróżach poznaje siebie. Galopady ulic, miejsc, zapachów, smaków, ludzi w tłumie czy zapoznanych, sytuacji w których uczestniczy bądź obserwuje, pozwalają odszukać jej to, co ze świata wokół jest i w niej.

Podróże wyzwalają potencjały, pragnienia, które spały nie mając urodzajnej gleby, słońca, deszczu, a rzeczywistość przebija się przez istnienie, którego doświadcza w każdej chwili. Jeden mały ponad kilogramowy mózg mieści w sobie wrażenia, pragnienia, widoki, uniesienia, niepokoje, obowiązki, uczucia, myśli. Czuje, że jest większa niż ciało, w które jest wszyta/ upchana. Nosi w sobie sparafrazowane światy i one wołają o poród!

Morska bogini wskoczyła mi na myśli

Morska bogini powstała w wyniku emocji, które przy posiadaniu elokwencji, zdołano wysublimować w poemat ku czci Morskiej bogini. Przyjemnych doznań. Jeżeli jakakolwiek osoba zdecyduje się wykorzystać jego treść, proszę tylko o podanie źródła.

poemat dla em
Morska bogini

Ciemnowłosa bogini, córko morskiej toni,
Wołam cię! A dusza ma ku tobie goni.
Pamiętam groźne nieba wiraże w głuchy dzień,
Kiedy mrucząc z dna morza wywołałaś mnie.
Biegłam szaleńczo  na wpół naga i bez tchu,
By ziściły się pragnienia narodzone ze snów.
Wiatr słony smagał biczem mą twarz,
O skalne jamy potykałam się raz po raz.
Fale bulgoczącej z oszołomienia krwi
Zalewały płuca, gdy przed oczyma stanęłaś mi.
Mroczna jak okręt piracki na dnie morza,
Piękna jak mewa królewska, jak ona hoża.

Ciemnowłosa bogi, pani morskiego świata
Wróci po mnie, gdy przepowiedni wypełnią się lata!
Pocałunkiem słonym zmąciła mą pracę i sen.
W groźnym niebie i sztormach łowię jej cień.
Czekałam na nią pięćdziesiąt i więcej lat,
By zapomnieć przemierzyłam dróg szmat.
Gdy wróciłam w strony moje rodzinne,
Morze jawiło mi się blade i niewinne.
Wtem wicher słony smagnął biczem mą twarz
I z morskiej toni wyłoniłaś się raz po raz.
Mroczna jak okręt piracki na dnie morza,
Piękna jak mewa królewska, jak ona hoża.
Chwyciłam cię, oplatając mocno w pół
I zamknęłam w ustach oddech twój!

I tak trwają do dziś splecione u ujścia Rzeki Radości,
A gwiazdy płaszczem srebrnym mienią je z wysokości.
11.10.2011

czwartek, 20 października 2011

Mijania, ocierania, zwiewne ulotności chwil

Mijam ludzi. Codziennie. Twarzy tyle, że można by nimi zasłać całą kulę ziemską. Może przesadzam? Ktoś bądź któraś niech porachuje, ile twarzy zakryje ziemski łeb! Jest mi przykro, że tak mijam i zapominam. Jest mi nieznośnie nieswojo, że tak ocieramy się i odchodzimy jak sekundy wytryskające z piersi czasu.

foto: mojego oka



środa, 12 października 2011

Ze zdziwienia życiem piszę

25 stycznia 1956 r. Sylvia Plath w liście do matki napisała: "Istota sprawy polega na nadawaniu bezładnym przeżyciom artystycznej formy, która jest dla mnie, tak jak była dla Jamesa Joyce'a, swoistą religią, bez której nie potrafię się obyć, tak jak wierzący katolik bez spowiedzi i rozgrzeszenia."
Dwa lata temu pomyślałam o prowadzeniu bloga. Ostateczną motywację dała mi właśnie Sylvia Plath. Przekonała mnie, że trzeba ćwiczyć umiejętność pisania, inaczej koryto wysycha i pozostaje pustynia.

Wciąż zmieniamy treść postów. :) Zmieniamy, ponieważ wciąż dyskutuję z K. o tym jak ma wyglądać blog, o czym mam pisać - czy o swoich przeżyciach, czy bardziej o rzeczywistości dookoła; jak mam pisać - czy metafizycznie, czy żartobliwie, czy zachowywać interpunkcję, czy bardziej atrakcyjne jest może awangardowe pisanie; w jakim stopniu mam konfabulować i czy mam pisać tylko w formie pierwszoosobowej, czy też zmieniać na narrację trzecioosobową. Umówiłam się z K., że czasami napisze coś od siebie. Obiecała, ale pod warunkiem, że podszyje się pode mnie. K. jest skrytą i nieśmiałą, ale bardzo twórczą osobą. Wydaje się to nam obu ciekawym pomysłem. Może zaprosimy od czasu do czasu do współpracy jeszcze kogoś.

autorstwa K.
Piszę, ponieważ czuję wewnętrzną potrzebę chwytania w słowa wrażeń, stanów, zapachów, smaków, analogicznie jak czyni to osoba fotografująca. Chłód nocy, gęsia skórka na przedramionach, widok miasta z okna w kuchni, gotująca się woda na herbatę, to wszystko tak mnie zachwyca, że nie mogę pozwolić odejść tym chwilom w niebyt minionego.

Blog ten jest zatem projektem, marzeniem, nauką, żartem, flirtem, grą, zabawą, refleksją, ucieczką, sublimacją...

Jest środa, po północy. Czy to jednak istotne? Możemy przecież pójść tam, i tam możemy pójść, jest wiele możliwości.