sobota, 29 października 2011

Słów małych ćwierci o miłej śmierci

Rozmowa Ani z Panem Śmierć

Pyta się Ania Pana Śmierć: Czy mogłabym umrzeć na dwa dni? Mam dość życia.

Pan Śmierć: Hmm… Zaraz sprawdzę w regulaminie. Przepraszam, ale to moja prababka razem z bogiem i szatanem ustalili zasady… Coś taki zapis chyba był?…

Cisza przerywana szelestem kartek i tłumionymi przekleństwami.
Ania: Myślałam, że śmierć jest kobietą.

Pan Śmierć: Tak było od wieków, ale moja siostra nie chciała, a ja w duchu marzyłem o tej posadzie. Eureka! Mam. Ma Pani taką możliwość.

Ania: Wspaniale. Chcę teraz.

Pan Śmierć: Wedle życzenia.
Ania pada trupem.

Pan Śmierć po wypiciu filiżanki aromatycznej i gorącej herbaty, której picie przerwała mu Ania: Ups! Umrzeć, owszem, można, ale nie na dwa dni.

Fragment z "Tragikomedii na trzy odsłony" napisanej podczas wakacji z inspiracji odgłosami wieczornego udoju krów i nieustannego bzyczenia muchy zakończonego jej śmiercią.

Jabłoń o złotych jabłkach i lwica

Wchodzę do pokoju i widzę, że K. patrzy w sufit. Nie mogę patrzeć w okno, bo chwytam sen, mówi. Połóż się przy mnie, to ci opowiem. Wtedy bardziej wraca, więcej można złapać.
Słuchaj! 


Czuję że uciekam biegnę a serce mi kołacze dlaczego? goni mnie lwica: złota i dorodna młoda świeża szybka, piękna jest bajecznie; boję się, choć nie wiem czy chce zrobić mi krzywdę. boję się tak że uciekam, bo się boję tego gonienia. ona mnie goni, to ja uciekam, taka maskarada. mobilizuję ostatnie resztki energii, gdy jest tuż tuż i wskakuję na jabłoń o wielkiej rozłożystej koronie pełnej zielonych szemrzących liści słyszysz jak szemrzą? jak w sadzie Babci, gdy leżałyśmy latem na trawie, a wiatr kołysał koronami drzew, pamiętasz? ona, lwica piękna jaka! za mną dosięga mnie paszczą. panicznie wspinam się wyżej. och! jak ja się boję, drżę ze strachu i podniecenia. odwracam głowę i widzę jej oczy, w których ze zdziwieniem nie zauważam chęci mordu. ona chyba chce ze mną rozmawiać. gdy już ma mnie dosięgnąć, a może coś powiedzieć, spada na nią deszcze złotych jabłek widzisz jak lecą? jak wodospad! lecą i lecą, kaskady złotych jabłek, i ona spada z jabłoni. leży taka sama smutna jakaś pod kobiercem złotych jabłek i patrzy na mnie z żalem w swych wielkich niebieskich oczach. odczuwam ulgę połączoną z wrażeniem straty, której jeszcze nie rozumiem


Może namalujesz ten sen? proponuję K. Wiem, że robi to czasami, zwłaszcza gdy sen wzbudzi w niej fascynację i niepokój. 
Może pozwoli mi go umieścić tutaj, żebyście mogli i mogły zobaczyć, co dziś przyśniło się K.

sobota, 22 października 2011

Rozmaitości z nowojorskiej wioski

Wybierając się do NYC miałam wybranych kilka miejsc, które chciałam zobaczyć. Moją przewodniczką była Halina Poświatowska, która z pobytu w Stanach pozostawiła zbiór listów pt. „Do przyjaciela”, których treść wskazała mi kilka ścieżek pośród nowojorskiej obfitości, min. Greenwich Village. Czym jest Greenwich Village? Dzielnica ta, we wspomnieniach Poświatowskiej, to wąskie uliczki, małe, przytulne kawiarenki i morska bryza od Atlantyku. W moich wspomnieniach to nazwy ulic i alei, tęczowe flagi, seks shopy z gadżetami dla osób homoseksualnych, opalający się ludzie, to muzeum sztuki współczesnej na ulicy Bowery - odkryte podczas błądzenia w labiryncie ulic z mapą metra.

muzeum na ul. Bowery
Napiszę o nim kilka zdań, bo ciekawym miejscem jest z pewnością. Kształtem przypomina ułożoną przez dziecko wieżę z klocków barwy srebra. Wystawa, na którą się trafiłam, nosiła nazwę After Nature – apokaliptyczna wizja świata po globalnej katastrofie (nuklearnej, biologicznej?); świat bez człowieka - cmentarzysko ciszy i popiołu. Największe wrażenie wywarło na mnie jednak czarnobiałe video Artura Żmijewskiego, którego bohaterami byli dwaj mężczyźni. Było ono kontrowersyjne w trzech płaszczyznach: nagości bohaterów, kalectwa jednego z nich oraz intymnej bliskości miedzy mężczyznami. Przyjemnie było, gdy na koniec bohaterowie leżąc na drewnianej podłodze, jak na pokładzie statku, obejmując się w pasie i poruszając nogami jakby wiosłowali, zanucili: „Gdzie jest ta ulica, gdzie jest ten dom…”, a ja jako jedyna mogłam śpiewać razem z nimi.
Zaskoczenio - zdziwienio - zainteresowanie wzbudzała „kobieta - eksponat w ruch”. Leżała na podłodze i bardzo powoli zmieniała pozycję, to wznosiła się, to opadała; była jak kiełkująca roślina reagująca na zmiany otoczenia; fascynująca była precyzja ruchów, uwielbiam profesjonalizm w grze ciałem, perfekcję wykonania. Myślałam o tym jak się czuje: wystawiona na publiczny ogląd, podawana refleksji, opiniowaniu, pracująca swym ciałem. Sztuka współczesna - nowa estetyka – aktorka/ tancerka w galerii.
Zabawna była wizyta w sklepie z drobiazgami magicznymi. Chciałam kupić medalik w kształcie księżyca dla koleżanki i będąc zdesperowaną, niedługo miałam wracać do Polski, otworzyłam drzwi i weszłam. Ekspedientka była nawiedzona. Zaczęła tańczyć koło mnie, nade mną, przy mnie, za mną; zewsząd, wszędzie, dookoła była ona. Dokonałam zakupu i wyszłam oszołomiona na świeże powietrze z przesyconego kadzidłami pomieszczenia, z chatki czarownicy.
Na Greenwich Village wpadłam na sklep posiadający szeroki asortyment przedmiotów, które nie każdy kupi, ale wielu ogląda: zwierzęta wypchane bądź w parafinie, ewentualnie ich skóry (imitowane, mam nadzieję, na wyroby z „naturalnego surowca”), kamienie obłe i chropowate – skrywające w sobie mroczne sekrety, wykonane ze sztucznego tworzywa ludzkie i nieludzkie szkielety i organy oraz T-shirty z turpistycznymi nadrukami. Sklep, muszę przyznać, miał swój klimat. Czy w Polsce są takie?


Fragment reportażu z 2009 roku pt. Bajka o Nowym Babilonie. 

piątek, 21 października 2011

Wszędzie może być dobrze, ale w drodze jestem najpełniej

foto: mojego oka
Od dwóch lat nosi w 
sobie przeświadczenie/ myśl/ przeczucie, że życie przychodzi do niej powoli. Przykładem są obecne podróże, o których marzyła jako dziecko. Podczas rożnych monotonnych czynności miała następującą zabawę: wyobrażała sobie, co będzie robiła w tym samym momencie równo za dziesięć lat co do minuty, co do sekundy. Wiele tych dziesięcioletnich zastanowień zapewne minęło, i nie wie, czy właśnie w tym momencie nie upływa dziesięć lat od jednego z takich zapytań, kiedy siedząc np. na strychu i śledząc umierające z zimna a może jesiennej melancholii muchy, zastanawiała się kim będzie i co będzie robiła równo za dziesięć lat co do minuty, co do sekundy.

Nie przypuszczała tylko jednego, że kiedyś równo za dziesięć lat co do minuty, co do sekundy otworzy okno i zapali papieroska. A wychyliwszy się w nocną mgłę, będzie wdychać bytomskie węgielne powietrze. Nie przypuszczałam, że leżąc na trawie i patrząc w niebo w pobliżu jednej ze stacji warszawskiego metra, spontanicznie zamieni podróż jednego dnia w ponadtygodniową eskapadę.
Ostatnio pojawia się to tu to tam: Wrocław, Łódź, Poznań, Warszawa, Bytom, Gdańsk, Gdynia, Mrągowo. Podróże ostatnich miesięcy pozwoliły sprecyzować refleksję, która owocowała w niej od momentu, kiedy ukończywszy gimnazjum, pojechała pierwszy raz  i to sama samiuśka do Warszawy. Może nic w tym nadzwyczajnego, ale wcześniej jeździła do wiekszego miasta z Matką, a jeżeli sama do tylko do pobliskich miasteczek na zakupy ubraniowo-książkowe. Uświadomiła sobie, że w podróżach poznaje siebie. Galopady ulic, miejsc, zapachów, smaków, ludzi w tłumie czy zapoznanych, sytuacji w których uczestniczy bądź obserwuje, pozwalają odszukać jej to, co ze świata wokół jest i w niej.

Podróże wyzwalają potencjały, pragnienia, które spały nie mając urodzajnej gleby, słońca, deszczu, a rzeczywistość przebija się przez istnienie, którego doświadcza w każdej chwili. Jeden mały ponad kilogramowy mózg mieści w sobie wrażenia, pragnienia, widoki, uniesienia, niepokoje, obowiązki, uczucia, myśli. Czuje, że jest większa niż ciało, w które jest wszyta/ upchana. Nosi w sobie sparafrazowane światy i one wołają o poród!

Morska bogini wskoczyła mi na myśli

Morska bogini powstała w wyniku emocji, które przy posiadaniu elokwencji, zdołano wysublimować w poemat ku czci Morskiej bogini. Przyjemnych doznań. Jeżeli jakakolwiek osoba zdecyduje się wykorzystać jego treść, proszę tylko o podanie źródła.

poemat dla em
Morska bogini

Ciemnowłosa bogini, córko morskiej toni,
Wołam cię! A dusza ma ku tobie goni.
Pamiętam groźne nieba wiraże w głuchy dzień,
Kiedy mrucząc z dna morza wywołałaś mnie.
Biegłam szaleńczo  na wpół naga i bez tchu,
By ziściły się pragnienia narodzone ze snów.
Wiatr słony smagał biczem mą twarz,
O skalne jamy potykałam się raz po raz.
Fale bulgoczącej z oszołomienia krwi
Zalewały płuca, gdy przed oczyma stanęłaś mi.
Mroczna jak okręt piracki na dnie morza,
Piękna jak mewa królewska, jak ona hoża.

Ciemnowłosa bogi, pani morskiego świata
Wróci po mnie, gdy przepowiedni wypełnią się lata!
Pocałunkiem słonym zmąciła mą pracę i sen.
W groźnym niebie i sztormach łowię jej cień.
Czekałam na nią pięćdziesiąt i więcej lat,
By zapomnieć przemierzyłam dróg szmat.
Gdy wróciłam w strony moje rodzinne,
Morze jawiło mi się blade i niewinne.
Wtem wicher słony smagnął biczem mą twarz
I z morskiej toni wyłoniłaś się raz po raz.
Mroczna jak okręt piracki na dnie morza,
Piękna jak mewa królewska, jak ona hoża.
Chwyciłam cię, oplatając mocno w pół
I zamknęłam w ustach oddech twój!

I tak trwają do dziś splecione u ujścia Rzeki Radości,
A gwiazdy płaszczem srebrnym mienią je z wysokości.
11.10.2011

czwartek, 20 października 2011

Mijania, ocierania, zwiewne ulotności chwil

Mijam ludzi. Codziennie. Twarzy tyle, że można by nimi zasłać całą kulę ziemską. Może przesadzam? Ktoś bądź któraś niech porachuje, ile twarzy zakryje ziemski łeb! Jest mi przykro, że tak mijam i zapominam. Jest mi nieznośnie nieswojo, że tak ocieramy się i odchodzimy jak sekundy wytryskające z piersi czasu.

foto: mojego oka



środa, 12 października 2011

Ze zdziwienia życiem piszę

25 stycznia 1956 r. Sylvia Plath w liście do matki napisała: "Istota sprawy polega na nadawaniu bezładnym przeżyciom artystycznej formy, która jest dla mnie, tak jak była dla Jamesa Joyce'a, swoistą religią, bez której nie potrafię się obyć, tak jak wierzący katolik bez spowiedzi i rozgrzeszenia."
Dwa lata temu pomyślałam o prowadzeniu bloga. Ostateczną motywację dała mi właśnie Sylvia Plath. Przekonała mnie, że trzeba ćwiczyć umiejętność pisania, inaczej koryto wysycha i pozostaje pustynia.

Wciąż zmieniamy treść postów. :) Zmieniamy, ponieważ wciąż dyskutuję z K. o tym jak ma wyglądać blog, o czym mam pisać - czy o swoich przeżyciach, czy bardziej o rzeczywistości dookoła; jak mam pisać - czy metafizycznie, czy żartobliwie, czy zachowywać interpunkcję, czy bardziej atrakcyjne jest może awangardowe pisanie; w jakim stopniu mam konfabulować i czy mam pisać tylko w formie pierwszoosobowej, czy też zmieniać na narrację trzecioosobową. Umówiłam się z K., że czasami napisze coś od siebie. Obiecała, ale pod warunkiem, że podszyje się pode mnie. K. jest skrytą i nieśmiałą, ale bardzo twórczą osobą. Wydaje się to nam obu ciekawym pomysłem. Może zaprosimy od czasu do czasu do współpracy jeszcze kogoś.

autorstwa K.
Piszę, ponieważ czuję wewnętrzną potrzebę chwytania w słowa wrażeń, stanów, zapachów, smaków, analogicznie jak czyni to osoba fotografująca. Chłód nocy, gęsia skórka na przedramionach, widok miasta z okna w kuchni, gotująca się woda na herbatę, to wszystko tak mnie zachwyca, że nie mogę pozwolić odejść tym chwilom w niebyt minionego.

Blog ten jest zatem projektem, marzeniem, nauką, żartem, flirtem, grą, zabawą, refleksją, ucieczką, sublimacją...

Jest środa, po północy. Czy to jednak istotne? Możemy przecież pójść tam, i tam możemy pójść, jest wiele możliwości.