czwartek, 28 marca 2013

O poranku

Obudziła się. Przetrzymuje jednak moment otwarcia powiek. We wszystkim lubi odnajdywać smak, znaczenie, barwę, intensywność. Natężenie bycia. 
Przez zamknięte powieki odczuwa ciężką jasność mgielnego poranka. Dym, myśli.  Ciekawe w jakie postaci układa się dzisiaj? Może będą to Gilgamesz i Enkidu albo Byk Niebieski, o których czytał jej wczoraj Książe przed snem, wspomina. 
Książe każdą wizytę kończy czytaniem różnorakich historii. Przychodzi zazwyczaj z jakąś książką. Uwielbia zbierać baśnie i legendy ze wszystkich stron świata, eposy, epopeje, mity. Sam też w niejednym miejscu był i niejedno przeżył. Zaparzają jedną z aromatycznych herbat, które oboje lubią, kładą się do łóżka. Ona wcześniej bierze kąpiel. W tym czasie Książe zajmuje wygodną pozycję, zamyka oczy i wsłuchuje się w odgłosy napływające z okoła.
Zazwyczaj historię wybiera sama, kierując się tytułem. Wsuwa się pod kołdrę.  Układa plecami do Księcia. Zarzuca włosy za siebie i zamyka oczy. Wtedy on zaczyna czytać. 
Wczoraj był Gilgamesz. Książe ma idealny głos, by czytać starodawny poemat. Miała delikatne dreszcze w odpowiedzi na słuchaną historie i jego silny, jasny głos, tak jasny jak jej włosy. Wyobrażała sobie, że jest tym, który to wszystko widział i potem ku czci bohaterów spisał, a teraz wyrwany z czasów mu pisanych, opowiada jej dawne dzieje sumeryjskich herosów. Obserwator i kronikarz. To również jej rola. Ona też lubi obserwować, lubi zatapiać się w obserwowaniu świata. 
Bardzo lubi, gdy Książe podczas czytania, głaszcze ją po głowie, delikatnie spacerując opuszkami palców, zagłębiając się w jej włosy. Zaciska mimowolnie zęby na wargach, taką sprawia jej to przyjemność. Nie chce jednak, by Książe zauważył, co w niej się dzieje. Lepiej by nie wiedział. Tak jak jest jest dobrze. Często jednak marzy o tym, by Książe przygarnął ją do siebie silnym ramieniem, by mogła skłonić swą głowę na jego piersi. I być jego księżniczką, dziewczynką, damą jego serca. 

Powoli otwiera oczy. Mgła, tak jak się spodziewała. Mgła nad miastem. Sobota. Powstaje. Pochyla głowę, włosy spływają pojedynczymi pasmami na ramiona, dotykają piersi. Pochyla się jeszcze bardziej, dotykają brzucha, łona, ud.
Łaskoczą. Zaczyna kołysać głową:
w prawo, 
owel w,

w prawo, 
owel w,

w prawo,
owel w,

w praw... 
Stop! Zatrzymuje się. Czas na powstanie. Na kawę. Wyskakuje z  ciepłej pościeli. Chyżo jak sarenka. Och, jak zimno!, wykrzykuje w myślach. Gęsia skórka. Czy oni w ogóle ogrzewają ten cholerny blok? Nowe budownictwo, diabli nadali! 
Dość! 
Teraz idzie przygotować kawę. Nie chce psuć sobie poranku. A nawet i dobrze, że chłód. Rozbudzi ją. 
Wchodzi do salonu. Zzuwa z siebie koszulkę i majtki. Naga. Staje przed szybą i mgli ją swym oddechem. Mgła tam, mgła tu. Odchodzi od okna, by przyjrzeć się samej sobie. Celebruje spojrzeniem nagość swego ciała. Szczupła. Atrakcyjna. Alabastrowa skóra. Lustereczko, powiedz przecie... Wybucha śmiechem. Humor poprawił się jej od razu. Lubi gdy wpatrują się w nią pożądliwym wzrokiem. Jest wisienką na deserze, lecz muszą obejść się smakiem. Jest królową, godną podziwiania. Lecz nie lubi, gdy zbyt długo i zbyt wiele natarczywych spojrzeń kąsa jej ciało. Umyka wtedy. Wyślizguje się im. Co za dużo, to nie zdrowo, jak głosi mądrość ludowa.

Kawa. 

Siada na podłodze, młynek wsuwa między stopy. Przyjemny dotyk drewna. Aromat mielonej kawy. Młynek warkocze, warkocze, war - ko - cze, war - ko - ko - ko - czcze - cze - cze...
Dzisiaj zaplecie włosy w warkocze.
A gdy Książe przyjdzie na wieczorne bajania i herbatę, zrzuci ku niemu, zdziwionemu, acz uśmiechniętemu, (Książe lubi niespodzianki) z balkonu jeden z tych warkoczy, a on jak dzielny rycerz, wybawiciel, wespnie się po nim.  Potem pozwoli mu rozpleść warkocze i zasną w nich oboje utuleni jak oseski po dniu pełnym przygód.

piątek, 22 marca 2013

Sezim

Pochodzi z Kirgizji. Z Biszkeku. Stolicy Kirgizji. Pracowała pięć lat jako urzędniczka w jednym z działów w Ministerstwie. W Dziale Interwencji Kryzysowej. Ma trzydzieści jeden lat. Ma brata i siostrę. Ojciec i mąż nie żyją. W kraju ma przyjaciela, który podarował jej kurtkę, pokazuje. Przyjaciel ma żonę i dwoje dzieci. Jest kierowcą. Rozmawia z nim na Skajpie.   

W Stanach chce być pięć lat. Pięć lat, by zarobić na własny dom, własne mieszkanie. Teraz ma tylko kawalerkę: pokój z kuchnią i łazienką. W Kirgizji ludzie żyją biednie, objaśnia. 

Przyleciała tutaj do siostry, do Filadelfii. Rodzina pomogła znaleźć jej pracę. Przywiózł ją tutaj kuzyn. Dwie godziny drogi autem. Pracuje pięć dni w tyg. Jako że nie ma doświadczenia w pracy jako housekeeper i angielskiego, to będzie dostawać za te pięć dni 300 $. Ale ma gdzie spać i co jeść, nie musi za to płacić. Jak na początek nie jest to źle. Gdy poduczy się angielskiego, dadzą jej podwyżkę. Sprząta, zmywa, kroi warzywa, robi soki. Nie odbiera telefonów i nie rozmawia z ludźmi, którzy ją zatrudnili, bo nie umie mówić po angielsku. Uczyła się w szkole i na studiach, ale zapomniała. Zabyła, wyjaśnia. U ludzi, u których pracuje, jest druga dziewczyna z Kirgizji, zatem wszystko jej tłumaczy, ale i wydaje polecenia. Ta druga jest młodsza.

Sezim chce pracować i pracuje. Pracuje drugi dzień. Bolą ją kolana. Dziś poszła już spać, a jutro wstaje na dziewiątą, to sobie pośpi. 

Pali papierosy. Dwa, trzy dziennie. Teraz jednego dziennie. Wieczorem, po pracy. Z trzecią dziewczyną. Z Polski. Rozmawia z nią strzępkami angielskiego, rosyjskiego i polskiego, w większości porozumiewa się z nią na migi i naśladuje. (Często pośredniczy między nimi druga dziewczyna, Meerim.) W Kirgizji paliła nawet sześć papierosów dziennie. Wyrzucała je na ulicę. 

Teraz Sezim śpi. Śpi w jednym pomieszczeniu z dziewczyną z Polski. Jest to kuchnia połączona z salonem, w którym stoją dwa łóżka i jedna kanapa. Kanapa jest za krótka, by ktokolwiek na niej spał. Leżą na niej teraz niepotrzebna pościel i poduszki.

Jutro stresujący dzień. Sezim jest tylko z Anną, dziewczyną z Polski. Anna obiecała jej pomagać i podpowiadać, co Sezim ma robić.

Dziś Sezim przygotowała sok dla szefa, zaniosła obiad dla jego ojca. Poznała też brata szefa, Biluu. 

Teraz Sezim śpi.

czwartek, 21 marca 2013

Ania Służącą

Życie zaskakuje. Zwłaszcza gdy się migruje. 

Ania została służącą. Lecz nie byle jaką służącą. U bogacza wielkiego, w jego wielkiej, w stylu postkolonialnym zaaranżowanej, rezydencji. Chodzą słuchy że przez jakiegoś Francuza. Bogacz spędza całe dnie w domu, w swym biurze (Master Sitting), hasło "Można pracować w domu", jak najbardziej tu pasuje. Ale, jak zaznaczył krnąbrnej Ani, chociaż ma 3 tys. pracowników, to i tak wie, co robią, bo wie jak zarządzać ludźmi, wszak jest menadzerem. Zatem krnąbrna Ania niech sobie wbije do głowy, że gdy jest nieuprzejma dla kogoś z jego gości czy rodziny, on na pewno o tym wie. I niech pamięta, że tutaj nie Polska, i tutaj jest kapitalizm, nie komunizm, tutaj się zarabia, bo się pracuje, ciężko pracuje. Ogólnie rzecz ujmując dla pracowitych Amerykanów PRL-owskie hasło, "Czy się stoi czy się leży, 200 zł się należy" jest obrazą dla czci i godności.

Ania poszła po rozum do głowy i zrozumiała, że nie tyle chodzi o to, by ciężko pracować, uczciwie (ogólnie roboty dużo nie ma, czasami gdy są goście, albo przyjęcia, o! wtedy to trzeba jak świstunka latać), ale by spełniać oczekiwania pracodawcy i to z keep smiling. Niestety osobowość Ani nie jest w stanie spełnić zasady keep smiling. Ania umie uśmiechać się tylko wtedy, gdy coś ją bawi i ma dobry humor, czarny humor. A ostatnio z wielu różnych, upierdliwych powodków, była zamknięta w sobie albo burkliwa i milcząca, preferowała spędzać czas w samotności.

Całe dnie z ludźmi, to dla Ani bardziej uciążliwe niż sprzątanie,  zmywanie, robienie kawy, herbaty, odbieranie telefonów, przyrządzanie jedzenia, soków. Całe dnie z ludźmi, całe dnie z ludźmi... 

CAŁE DNIE Z LUDŹMI!

Wieczorem Ania wychodzi na samotnego papieroska, patrzy w niebo, na gwiazdy (Wielki Wóz do góry nogami, jakby go kto kopnął, może inny gwiazdozbiór?) na samoloty (za trzy i pół miesiąca jednym z nich wróci do Polski, choć nie śpieszy się jej, a może znów gdzieś wyruszy, tak by było najlepiej, być w drodze, Ania w Podróży).

Ania Służąca postanowiła zmienić taktykę współżycia z bogaczem. Uznała, że jego motto: "I treat you like a family and expect you also will treat me like a family" jest warte użycia na co dzień, ponieważ pierwsza taktyka na przetrwanie (oj początki były ciężkie, ciężkie i zagmatwane, długa historia, na inny czas) okazała się nieskuteczna. Obosieczny miecz dosięgnął i Anię. No bo jak cholera tygodniami być z ludźmi i nie mieć z nimi porozumienia, zwłaszcza, że ciągle pojawiają się sprawy do omówienia? Z rodziną bogacza Ania jest ponad miesiąc a spędzi jeszcze najbliższe trzy. Obecnie jest z nimi fizycznie bliżej niż z kimkolwiek innym, dzieli ich troski i radości, śpi w ich domu i je z ich spiżarni. Wie o nich to, czego sami o sobie nie wiedzą, jak służąca z prawdziwego zdarzenia.

Dziś Ania postanowiła, oczywiście z myślą o sobie (o sobie i innych, bo o sobie mieści w sobie i o innych) wydobyć z siebie energię i być Anią Sobie Znaną, Anią zabawną, ciekawą, widzącą drugiego człowieka, bo Ania Służąca w gmatwaninie codziennych zajęć, w oderwaniu od siebie znajomej, zapomniała że może być sobą wobec tych ludzi i nie brać do serca trudności wynikających z różnic kulturowych, bariery językowej, odmienności osobowości. Ania zapomniała że jest Anią, stała się Ena Maid.

Ania pobiera naukę życia i obiecuje sobie, by pamiętać kim jest, nawet gdy rola którą odgrywa stanowi inaczej. 
Upewniła się o sobie też, że bywa uparta jak osioł, dumna jak szlachta zagrodowa, harda jak klacz nieosiodłana, i egoistyczna jak każda inna ludzka jednostka. 
Upewniła się też o sobie, że jest silna psychicznie i potrafi odnaleźć się w nowych sytuacjach.

Ania deliberuje, że w przyszłości, gdy zostanie Anią Sławną (zastanawia się wciąż czy Anią Pisarką, czy Anią Performerką, a może Anią Filozofką, bądź Anią Podróżniczką), to w jej biogramie, podobnie jak w biogramach Innych Wielkich Znaczących znajdzie się wzmianka, "z niejednego pieca chleb jadła".



poniedziałek, 11 marca 2013

Ania Oniryczna

Cholera! Znowu to samo! Znowu dałam zapędzić się w kozi róg. Znowu. Nauka poszła w las. Stare błędy, stare biedy. Że się człowiek potyka o te same występy. Tylko trochę inaczej wyglądają. I te trochę inaczej właśnie tak mami. Zawsze myślisz,  że będzie dobrze, że ludzie dbają o siebie nawzajem, że ty dbasz o ludzi i zadziała reguła wzajemności. I ostatecznie zostajesz naga, naga na dnie. Na dnie. Ech! 

W takich chwilach podkładam dłonie pod głowę, zginam prawą nogę, stopę opierając o łydkę lewej i zamykam oczy. Śnię. 


Albo zapalić. Zaciągnąć się szarym dymem jak szary jest ten zmrok. Eeech! Papieros. Samotny papieros. Tak się nauczyłam. Sama, w parku, kołysanie koron drzew, siedząc na ławce albo leżąc i ćmiąc papieroski, a dym leci w niebo, formułując homunkulusy wybrzmiewające ze wspomnień ciocinych czy babcinych bajań.

Brrrr, mokro w stopy, ziemia wilgotnieje wraz ze zmierzchem. Niedopałek sycząc gaśnie w wilgotnym mule wyschniętego koryta rzeki. Palce zapadają się co raz głębiej w błoto, które twardnieje jak prącie zmierzające ku wzwodowi, jak sutki szczytującej kobiety. Skąd te skojarzenia? Kiedy ostatni raz kochałam się z człowiekiem? Błoto sięga mi poza łydki. Szybko. Budzi to zdziwienie. Zapadam się. Wpadam w siebie (chlup!), ginę jak kamień wciągnięty przez przepastne, nienasycone jezioro. Uwielbiam ten dźwięk.  Plusk pochłonięcia. Tak prawdopodobnie połykał swe dzieci Uranos. Gulp i nie ma tytanów. Gulp i nie ma sturękich. Zajebiście musieli wyglądać. Jak to butnie brzmi: tytani, sturęcy (hekatoncherjowie). Połykał? Ktoś połykał? A może pożerał? Obraz. Ciemność. Fresk. Goya. Urano... 

Gulp! Bąbel błota pęka, bryzgając mi w twarz. Budzę się. Ocieram dłonią twarz, ale jeszcze bardziej ją sobie marzę. Dlaczego? Błoto sięgnęło ud, a tym samym zatopiły się w nim dłonie. I wspina się co raz wyżej. Tonę jak statek. Powoli acz ku dnu. Zimne błoto na twarzy. Smakuję. Językiem. Błoto? Przypomina mi śluz z pochwy. Śluz, ślina, soczysty sok, szczaw, ślinotok, ślimak, smoczek, smar, słodycze, śmietana, śnieg, śrut, nie, śrut nie...

O-o-oo- - ch ch ch! Błoto sięgnęło łona. Pochylam się do przodu, gdy zimne (już) błoto omyskuje moje pachwiny, och! Wspina się jakby chłodnymi, mroźnymi palcami, oplatając biodra, łaskocząc włosy, wchodzi wzwyż, wlepia się w pępek. 

To chyba Twój język ostatnio muskał mój brzuch, lizał, szepcząc Pragnę cię. Słowo na P. Były inne, chyba trzy. Pragnę cię, jesteś piękna, i chyba jeszcze jedno P. Zresztą nie ważne. Mówią było minęło, a my żyjemy dalej. Co było a nie jest, nie wpisuje się w rejestr.

Obrastam bluszczem błota. Gdy łaskocze mnie podchodząc pod pachy, wybucham gwałtownym śmiechem. 

Naprawdę? No nie wierzę! Naprawdę to zrobił? Naprawdę? A to stary zgred, ha ha ha! Puścił na ciebie psa? Tego grubego kundla? Jak go on nazywa? Wodzu,  a tak, ha ha ha...

Zapaliłabym. Ręce i tak mam uwiezione w błocie. Poza tym za chwilę jego mocna ręka ściśnie mnie za gardło, zasklepi usta. Zamknę oczy i zobaczę ciemność, poczuję chłód ciemności. Zapadam się co raz bardziej, błoto obściskuje skroń, wpływa we włosy i 

Gulp!

Cholera! Znowu to samo! Znowu dałam zapędzić się w kozi róg. Znowu. Gulp! Woda obija swą taflę, o wyrzuconą przez ocean, boję. Podnoszę się, wspierając na rękach. Niewymownie obolała się czuję. Woda zmoczyła mi całą dupę, sięgając wzdłuż kręgosłupa aż po głowę. A mówili, żebym się nie przejmowała, że dziś w nocy u nich odpływ. Teraz już wiem, dlaczego tak się uśmiechali do siebie, przekonując mnie, że mogę tu spokojnie spać. Psikuśnicy. Zerkam na niebo. Nade mną blado prześwituje Księżyc. A niech ich gęś!


Gulp! Woda stuka o boję. Gulp! Spoglądam na ocean. Piękny. Słońce wspina się po kopule nieba. Wiatr. Hej! Hej! Anna! Z lewej strony plaży zmierzają biegiem w moją stronę te cudaki, moi wczorajsi znajomi. Biegną w trzech, popychając się jak rozbrykane źrebaki. Jeden z nich, najstarszy trzyma w ręku koszyk i mimo przepychanek udaje mu się go nie upuścić. Anna! Anna, we have breakfast for you! Po tym jak wykiwali mnie znajomi ze stopa i zostawili samą w tym małym miasteczku nad wybrzeżem, ci chłopcy są drugą stroną medalu. Chyba zostanę tu dłużej. Madera poczeka. Będę tam sama, a może chłopcy zechcą wybrać się ze mną. A Michał i Agata niech bawią się w najlepsze. Beze mnie. Może to i nawet lepiej. Lepiej z wesołymi nieznajomymi niż z  zmiennymi nastrojami pary przechodzącej kryzys. Anna wake up! Wracam oczyma do oceanu. Zamykam oczy, odginam głowę do tyłu i


Gulp!