poniedziałek, 4 maja 2015

Pokój

Tekst ten dedykuję Monice. Dziękuję za inspirację.

W ciele K. jest mały pokój. Może nawet schowek albo składzik. Coś w stylu komórki na nieużywane rzeczy. Panuje w nim mrok, przetykany smużkami żółtego światła z małego okienka jakie zazwyczaj bywają w piwnicach w starych nieremontowanych kamieniczkach. Okienko pokryte jest wieloletnią puchatą warstwą kurzu. W jego rogach zagnieździły się grube, kleiste pajęczyny, poprzetykane truchełkami owadów. Pajęczyny to sadyby różnorodnych stworzeń. Spośród sprzętów można wyróżnić: rozklekotane krzesła, wyżłobioną setkami ciał wersalkę, wypłowiałą i poszarzałą od kurzu i starości oraz stertę drewnianych podziurawionych kornikami wieszaków.
K. zeskładowała tam wszystkie, osoby które były dla niej ważne. Nie myśli o nich. Ugruntowuje w sobie bezczucie i bezwspomnienie. Kiedyś pojawiało się ich więcej i szybciej. Trzy lata temu coś się zmieniło, bo K. nie przyprowadziła nikogo nowego.
Osoby różnie reagują na całą sytuacją, bo też niejednorodny jest czas ich przebywania w pokoju. Trwają one w różnych pozycjach: leżą, stoją, opierają się, są skulone, zwinięte. Przypominają rzucone w pośpiechu ubrania, które miało się kiedyś przejrzeć by zadecydować o ich losie, po czym zaległy w zapomnieniu. Bezład kończyn i sprzętów dla niewprawnego oka zlewają się ze sobą. Temu wszystkiemu towarzyszy doskwierający ścisk i ustawiczna duszność. Jest chłodno. Niewygodnie.
W zależności od czasu składowania osoba albo patrzy bezmyślnie w zakurzone okienko, bez mrugnięcia okiem albo wierci się i wzdycha, rozgląda i próbuje wyjaśnić swą obecność w pokoju. Z każdym kolejnym dniem i ją pokrywa moc apatii i bezczynności.
Trzy dni temu w pokoju narosło poruszenie. Zniknęła jedna z osób. K. spotykała się z nią jako młoda dziewczyna. Krótkie pełne emocji zauroczenie. M. bardzo je przeżyła. Od siedmiu lat składowała ją w swym pokoju. A trzy dni temu ona zniknęła. Wśród pozostałych osób zakiełkowała natarczywa i jednocześnie niepokojąco-ekscytująca myśl: czy ja też wyjdę i co mnie spotka?
Dziś poruszenie nasiliło się, ponieważ odkryto nie tylko brak kolejnej osoby; pewnej kobiety z którą K. przespała się kilka razy. Zniknięcie nie było nowością. Zmieniło się coś więcej: zniknęły pajęczyny z okna i w pokoju pojawiło się więcej światła. Osoby mrużyły wypłowiałe oczy i łzawiły obficie nieprzyzwyczajone do nawet tak małej jego ilości. Niektóre zaczęły nawet zmieniać pozycje, co bardziej podekscytowane zapragnęły się przeciągnąć.

Gdyby przyjrzały się uważnie okienku, zobaczyłyby tam twarz K. Zaciekawioną i spokojną.

piątek, 19 grudnia 2014

Wiersz który płacze

Napiszę wiersz…

Napiszę wiersz - niech płacze ze mną
jak krzywdzone dziecko
Niech wyje z bólu w noc
jak ty gdy ktoś porzuci cię
niech łka bezgłośnie
jak moja matka gdy bił ją mąż
niech milczy
jak jej babka gdy patrząc w okno widzi śmierć

nikt mnie nie pytał czy chce tu być
urodzona sama dla siebie szukam znaczenia
sensu nie szukam, znam prawdę, sensu nie ma

jest życie jest sen jest głód jest czas

są ludzie

gdy patrzę w niebo na chmury
gdy wiatr po twarzy snuje się
gdy mrużę oczy
to wiem
patrzymy na te same gwiazdy


Napisany w maju 2011 roku.

środa, 11 grudnia 2013

Ania i Pająk

Ania jakiś czas temu nawiązała znajomość. Ani przychodzi to jak nożem w masło, lekkoduchem zapoznaniowym jest Ania. Kto ją zna, to wie. 
Ania lubi leżeć na podłodze i wpatrywać się w jeden punkt na suficie. Leży w nieporuszeniu, z otwartymi powiekami. Często otwiera i usta, z których sączy się ślina i zssuwa się powoli za kołnierz koszuli. Jednej nocy usiadł jej na piersi Pająk. Czarny pająk rozpaczy i zmęczenia. Pająk miał ogromne oczy, którymi wpatrywał się w Anię, aż zobaczyła w nich siebie. (Ania też ma duże oczy.) Jak się czujesz zapytał? Słabo. I tak rozmawiali: o niebezpieczeństwach bycia pająkiem, o utraconych miłościach, ulubionych sałatkach. Pająk też, okazało się, zdecydował się na wegetarianizm. Co więcej, oboje z Anią, unikają mleka i jajek ze sklepów. Ania podczas rozmów czasem płacze. Tak ni stąd ni zowąd. Pająk wtedy, w milczeniu, zbiera łzy do woreczka i chowa w nieskończone kłęby swego czarnego lśniącego futerka. Mówi, łzy mają ogromną moc. Pozwolisz, że podaruję je tym, którzy boją się płakać. Dobrze, szepcze Ania. Pająk umiejscawia się na Ani sercu, pająkowym ciepłem ogrzewa zziębnięte przedsionki i komory.
Ania wtedy zasypia i ma dobre sny.

czwartek, 14 listopada 2013

Magiczna szafa

W domu bywam rzadko. Mama mi tego nie wymawia, choć wiem, że lubi gdy jestem w odwiedzinach. Uczę się, gdy już jestem na wiosce, czerpać z tego miejsca z pieczołowitością i rozmysłem.
W domu, w tzw. dużym pokoju, który służy jako salon, i przez wiele lat za życia babci był miejscem rzadko nawiedzanym, po jej śmierci trochę częściej, gdy zabrakło jej grzmiącego wzroku, stoi szafa. Szafa jest ogromna, z ciężkiego drewna, brązowa. Podjedzona przez korniki, acz brat z ojcem z sukcesem przeprowadzili akcję konserwacyjną i wstrzymali proces umierania. Szafa stoi w rogu pokoju, kumulując na swych plecach i spodzie mieszkanka pająkom, udostępniając swe gabarytne ciało kurzowi i promieniom czasu.

Szafa ma dwoje drzwi. Jedne prowadzą do mniejszej części, w której na kilku półeczkach Mama zgromadziła swe ubrania: bluzki, bluzeczki, staniki, majtki, czapki, szale, skarpety. Duża część posiada duże drzwi z dwoma skrzydłami. Tam wiszą koszule, kurtki, garsonki, sukienki; ubrania, które należą do brata, Mamy, i innych osób, może nawet ojca, który od kilku lat nie żyje. Na półce u szczytu leżą pidżamy, czapki uszatki, kapelusz kowbojski zaplątany ze strychu i inne bambeloty. Na dnie szafy kumulują się w torbach i poza nimi kolejne pakiety ubrań wszelkiej maści, i nie tylko ubrań.

Moim zdaniem, mam ku niemu powody, szafa jest szafą magiczną. A owszem, zaraz Wam wyjawię skąd ta myśl. 

Wszystko zaczęło się kilka lat temu, jak ten czas mknie, późnym latem, gdy przechadzając się po domu, zajrzałam do dużego pokoju. Pogoda sprzyjała myszkowaniu. Otworzyłam ciężkie drzwi i dałam nura w kurtki, skarpety, swetry, pościele, garsonki... Ojej, a co to takie kolorowe? Poszewka, wyszywana poszewka, idealna na poduszeczkę od Przyjaciela. Mamooooo!

Zima. Święta. Choinka w dużym pokoju. Siedzimy, rozmawiamy, podjadamy cukierki, Mama śpiewa kolędy. Brat otwiera szafę. Szuka rękawiczek. Pomagam mu. Rękawiczki odnajdujemy w kieszeniach jego kurtki, którą ma na sobie. Brat wybiega do kolegów. Będą palić papieroski i rozmawiać jak zarobić dużo pieniędzy. Zostaję przy otwartej na oścież szafie. Odnajduję wzrokiem sweter, którego wcześniej wśród ubrań nie widziałam. Sweter dobry na chłodną jesień, mroźną zimę. Z golfem. Zakładam. Wełniany. Drapie w szyję. Przyzwyczajam się. Pachnie starą szafą. Podoba mi się. Mamo, mogę ten sweter?

Wpadłam w październiku na kilka dni do domu: zrywać jabłka, zbierać orzechy, wyskoczyć z psem w pola, pogadać z krowami, zapiać z kogutem, pośmiać się z Mamą i siostrą, wyściskać z bratem, sprzątać drzewo w lesie. 
Drzewa są wysokie, wiedziałam o tym, ale dopiero pomagając bratu w lesie przy piłowaniu, rąbaniu, rzucaniu, noszeniu, układaniu gałęzi i pniaków ze ściętej wcześniej sosny, zrozumiałam że drzewa są naprawdę wysokie. Wróciwszy do domu, zaparzyłam herbę. Usiadałam wygodnie w fotelu w dużym pokoju, przysłuchując się Mamie szykującej obiad i podglądając światło wpadające przez szybę. A, zajrzę, jak zazwyczaj do szafy. Przesuwam wieszaki. Wzrok zatrzymał się na kurtce. Wyjęłam, zmierzyłam. Od noszenia drewna miałam toporne dłonie, zwłaszcza przy czynnościach wymagających delikatności i sprawności. Siostra, pomóż zapiąć kurtkę! Pomaga, zapina. I jak wyglądam? Poczekaj, podwinę ci rękawy. Duża, ale spoko, takie lata 80. Śmiejemy się.

Planuję pobyt w domu na Boże Narodzenie.

sobota, 19 października 2013

"Zobaczyć świat w ziarenku piasku..."

Ile razy krzyczysz, tak że nie słychać, tak jak ryczeć mógł Minotaur zamknięty w bezdusznych labiryncie? 
Ile razy płaczesz, dławiąc w gardle łzy, aż boli?
Który raz jesteś w zagubieniu?
Czemu znowu biec chcesz, aż ci tchu brak?
Ile razy przekonujesz się, że warto wstawać i spełniać marzenia?
Tak trudno widzieć słoneczność dna, gdy w sercu mrok.
Tak trudno przekonywać się, że jutro może być tylko lepsze.
Tak trudno.

Dzisiaj Dziecko przytuliło mnie.  Przytulając mnie, objęło ramionami biodra. Poczułam się tak bezbronna wobec Jego ofiarującego dotyku. Dla Niego jestem duża i silna. Dla Niego jestem zabawna i szalona. Dla Niego jestem dorosła.

Uczę się, że świat ma inne wymiary niż je pozornie rozpoznajmy zmysłami. Od dawna czuję, że jestem większa niż ciało, którym żyję. Wyciągając dłonie przed siebie, odczuwam, że ręcę mam dłuższe niż wyglądają. Gdy chodzę ulicami wyczuwam, że z każdą nutką radości rosnę i sięgam wyżej, rozrastam się. Mam nieodparte wrażenie, że serce, które tłoczy krew w mych żyłach, gromadzi w sobie świat.

Czuję się wybrana. Czuję się wybrana do Życia. Jeżeli mam jakieś zadanie, to promieniować wokół wiedzą, że każda osoba jest wybraną do Życia.

"Zobaczyć świat w ziarenku piasku,
Niebo w jednym kwiecie z lasu,
W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar,
W godzinie - Nieskończoność czasu." W. Blake

wtorek, 15 października 2013

Format

Ostatnio zawirusowało mi lapa. Sformatowałam go dzięki wsparciu sprzętowemu od sympatycznego kolegi. Wcześniej ku mej radości odzyskałam również ważne dla mnie pliki. Czysty pulpit sprawił mi przyjemność. Zmieniłam pozycję paska narzędzi na wertykalną a tłem pulpitu uczyniłam oniryczną grafikę. Bardzo lubię patrząc na nią, słuchać muzyki.

Wczoraj wywróciłam się na rowerze. Obiłam ciało. Biedne ciało. Obkładam je lodem i obchodzę się delikatnie. Obtłukłam rower. Biedny rower. Wymaga kilku napraw. Zdemolowałam telefon. Biedny telefon. Stłukłam wyświetlacz. Nie mogę z niego korzystać. Mam dwie opcje, co począć z telefonem: wymienić wyświetlacz, bądź kupić nowy telefon.

Zaskoczyła mnie informacja, że wszelkie sms i kontakty są zapisane na telefonie a nie na karcie. Mam kolejną opcję mogę kupić telefon i od nowa skompletować swoje kontakty. Zrobić format.

Kilka miesięcy temu usunęłam FB. Planowałam to od roku. Zatrzymałam go na czas pobytu w USA. Pomagał mi mieć kontakt z życiem, które było moim. Tak jak przypuszczałam, usunięcie konta na portalu nie utrudniło mi utrzymywania kontaktów z ludźmi. Pomaga w ich intensyfikowaniu. Mam też więcej możliwości do zadawania pytań ludziom, co u nich i co w świecie. Mam więcej motywacji do obserwowania rzeczywistości.

Uczę się ćwiczyć pamięć i koncentrację. Czytam o różnych technikach umożliwiających wzrost wydajności pracy mózgu. Ciekawa wiedza. Poszukując informacji o dudnieniu różnicowym mającym wpływ na synchronizacje półkul mózgowych dowiedziałam się, że Leonardo da Vinci spał 2 godziny dziennie korzystając ze snu polifazowego typu uberman. 

Odczuwam zachodzącą we mnie zmianę. Nie mam pewności jak zaowocuje, ale obecnie odczuwam zadowolenie.

Jedną z moich fantasmagorii było być człowiekiem o mechanicznym sercu. Wyobrażałam sobie, że otwieram klatkę piersiową a tam trzepoce precyzyjny mechanizm. Jakiś czas temu czytałam książkę, gdzie wykorzystano podobny pomysł tylko w innym kontekście. Mnie mechaniczne serce miało dawać moc i rozwagę, pozbawiając mnie możliwości cierpienia. Zegarkowe serce chłopca narażało go na utratę życia w emocjonalnie wyskokowych sytuacjach.

Mam odczucie, że obecnie pracuję nad przeformułowaniem metafory mechanicznego serca. Uczę się, że głęboka łączność ze światem mnie otaczającym od kamieni przez drzewa do ludzi może być łącznością bez zawładnięcia mną. Bliskie relacje mogą być wolnymi. Uczę się dialogicznego kontaktu emocji, uczuć z intelektem, umysłem. Uczę się jasności bycia. Uczę się być świadomą siebie.

Czuję się szczęśliwa, szczęśliwa w swej istocie, i szukam człowieka szczęśliwego.

P.S. Kabaret Starszych Panów jako trzecia odsłona co zamiast serduszka być może.

czwartek, 26 września 2013

Spotkałam Jezusa

Spotkałam Jezusa i zlałam Go. Zlałam Go w nieuważności dnia codziennego i zabieganiu sobą.
Wyszłam nocą kupić papierosy. Potrzebuję dymu. Dym koi myśli. Śpiesząc się, niechybnie wpadłabym na człowieka na wózku, gdybym nie złapała za lampę uliczną. Chyba bezdomny albo ubogi bardzo, nasunęły mi myśli. Kręcił kółka w płytkiej kałuży. Dobry wieczór, spontanicznie zagaiłam.  Dobry wieczór. Spojrzał na mnie. Wychudzona, pokryta siwym zarostem twarz. Zimno, kontynuowałam. Zimno, potwierdził. Trzymam ręce w kieszeniach, dodał. Spojrzał na moje dłonie w rękawiczkach. Nie wie pani jaka pogoda na przyszłe dni? W pierwszym odruchu chciałam zdjąć i mu zaproponować, ale zawahałam się, pomyślałam: jestem naiwna, a rękawiczkami i tak mu nie pomogę. Październik ma być ciepły. Uspokoiły mnie te słowa. Dobranoc. Dobranoc. Zagaję z rękawiczkami, gdy będe wracać. Kurczę, toć sama je znalazłam gdzieś w chacie. 
Gdy wracałam nie było go. Zaczęła we mnie urastać potrzeba odnalezienia. Chodziłam ulicami, uliczkami, zaułkami, mijając ludzi w wędrówce do klubów, bezdomnych zagrzewających się w zakamarkach kamienic. Nikt nie miał jego twarzy. Chciałam dać któremuś z nich rękawiczki, też im zimno, ale stwierdziłam, że chcę uspokoić sumienie, że nauka niech będzie inna.
Uczę się być uważniejsza.

Przeczytałam ostatnio zdanie w książce Głębsze życie Louis'a Dupre: Dla niego [człowieka duchowego] inni przedstawiają Chrystusa w daleko głębszym sensie, ponieważ płonie w nich to samo boskie życie, które w pełni posiada On.