piątek, 6 kwietnia 2012

Eurydyka i Orfeusz

Wiersz ten przyszedł do mnie dziś w nocy, gdy obok mnie była bliska mi osoba- bliska w ten niepowtarzalny sposób, który daje ukojenie i radość bez chęci zawłaszczenia jej tylko dla siebie. 

Lament Eurydyki

On jest mi bezpieczną przystanią,
On jest mi płomieniem nieustannej radości,
On jest mi tchnieniem morskiej bryzy,
On jest mi wilgotną ziemią, w której zasypiam.
Minęło…
Odeszło…
W tych ciemnościach nie tęskno mi za niebem,
W tych ciemnościach nie chce mi się tańczyć, ni śpiewać,
Nie braknie mi tu matki, braci, nimf przyjaciółek,
Nie braknie mi tu wina, chleba i cytrusów.
Orfeuszu
Orfeuszu
Orfeuszu!

Drżę na wspomnienie miłosnych uniesień,
Którymi ozłacałeś, leżąc na mnie, świt.
Buszując w mierzwie Twoich kędziorów,
Przeżywałam rozkosze nieziemskie.
Wspinając się palcami na twe uda,
Ustami chłonąc twój pot, nasienie, ślinę,
Czułam jak stajemy się muzyką z Twej lutni.

Mówiłeś, wejdź we mnie, rozsmaruj, zedrzyj skórę!
Mówiłam, wejdź we mnie, roznieć pożądaniem w pył!
Mówiłeś, z ciebie w tobie ty my świat.
Mówiłam kocham cię kocham cię.
Zasypiałeś
Zasypiałeś...

Piękny!
A rosa skrzyła kolumnady Twoich nóg,
Łuki brwi, posadzkę torsu i fontannę ud,
Gdy ja, patrząc nieruchomym wzrokiem,
w gwiazdach widziałam naszą śmierć.

Orfeuszu
Orfeuszu
Orfeuszu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz