sobota, 28 kwietnia 2012

Zupa

Zupa, którą robi K. jest jak rzeczywistość: zawiera wiele składników a jednocześnie stanowi całość.
Lubię obserwować, gdy K. gotuje. Wyczuwam, kiedy będzie to robiła. Wchodzę wcześniej do kuchni, zamieniam się w mysz i siedzę cicho, bez ruchu w rogu stołu wśród solniczki, pieprznika i słoika z cukrem. K. wchodzi do kuchni, dotyka całej przestrzeni wzrokiem i widzę jak nasza mała kuchnia ożywa.
Garnek. Woda w garnku. Palnik. Grzeje się. Obieranie marchwi, pietruchy, selera, cebuli, czosnku, rzepy. Kroi na duże kawały. Nauczyła się od babci. Wszystko na wolnym ogniu, bez pośpiechu. Nuci sobie pod nosem. Marszczy czoło. Czas na ziele angielskie, liść laurowy. Lawirują w wirach wrzącej wody. Za kilka minut warzywa wylądują w brzuchu gara. Woda się uspokoi nakarmiona natenczas. Spokój aż zamykam powieki... Słyszę bulgotanie. Uniesiona pokrywa. Zapach wywaru warzywnego. Pomidory z puszki wskakują z pluskiem do garnka, jeszcze szklanka soku pomidorowego i kostka warzywna.
Teraz mój ulubiony moment wsypywania przypraw: ziarenka kminku, solna łyżeczka, pieprze: ziołowy i czarnego odrobinkę, bo rzepa pieprzna, suchy i kosmaty jak letnie siano majeranek... K. kocha przyprawy. Dodaje wszystkich po odrobinie, z wyczuciem, by każda dołożyła się do wspólnej roboty. 
Faza przenikania wszystkich składników.
K. gotuje ryż i makaron.
Zupa gotowa, woła mnie. Zbiegam niezauważona ze stołu. Kicam w holu i wracam do ludzkiej postaci. K. wychyla głowę z kuchni: Chodź, poukładaj naczynia i porozlewaj zupę. Teraz K. zamienia się w kota i czeka, aż zupa pojawi się na stole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz