poniedziałek, 11 marca 2013

Ania Oniryczna

Cholera! Znowu to samo! Znowu dałam zapędzić się w kozi róg. Znowu. Nauka poszła w las. Stare błędy, stare biedy. Że się człowiek potyka o te same występy. Tylko trochę inaczej wyglądają. I te trochę inaczej właśnie tak mami. Zawsze myślisz,  że będzie dobrze, że ludzie dbają o siebie nawzajem, że ty dbasz o ludzi i zadziała reguła wzajemności. I ostatecznie zostajesz naga, naga na dnie. Na dnie. Ech! 

W takich chwilach podkładam dłonie pod głowę, zginam prawą nogę, stopę opierając o łydkę lewej i zamykam oczy. Śnię. 


Albo zapalić. Zaciągnąć się szarym dymem jak szary jest ten zmrok. Eeech! Papieros. Samotny papieros. Tak się nauczyłam. Sama, w parku, kołysanie koron drzew, siedząc na ławce albo leżąc i ćmiąc papieroski, a dym leci w niebo, formułując homunkulusy wybrzmiewające ze wspomnień ciocinych czy babcinych bajań.

Brrrr, mokro w stopy, ziemia wilgotnieje wraz ze zmierzchem. Niedopałek sycząc gaśnie w wilgotnym mule wyschniętego koryta rzeki. Palce zapadają się co raz głębiej w błoto, które twardnieje jak prącie zmierzające ku wzwodowi, jak sutki szczytującej kobiety. Skąd te skojarzenia? Kiedy ostatni raz kochałam się z człowiekiem? Błoto sięga mi poza łydki. Szybko. Budzi to zdziwienie. Zapadam się. Wpadam w siebie (chlup!), ginę jak kamień wciągnięty przez przepastne, nienasycone jezioro. Uwielbiam ten dźwięk.  Plusk pochłonięcia. Tak prawdopodobnie połykał swe dzieci Uranos. Gulp i nie ma tytanów. Gulp i nie ma sturękich. Zajebiście musieli wyglądać. Jak to butnie brzmi: tytani, sturęcy (hekatoncherjowie). Połykał? Ktoś połykał? A może pożerał? Obraz. Ciemność. Fresk. Goya. Urano... 

Gulp! Bąbel błota pęka, bryzgając mi w twarz. Budzę się. Ocieram dłonią twarz, ale jeszcze bardziej ją sobie marzę. Dlaczego? Błoto sięgnęło ud, a tym samym zatopiły się w nim dłonie. I wspina się co raz wyżej. Tonę jak statek. Powoli acz ku dnu. Zimne błoto na twarzy. Smakuję. Językiem. Błoto? Przypomina mi śluz z pochwy. Śluz, ślina, soczysty sok, szczaw, ślinotok, ślimak, smoczek, smar, słodycze, śmietana, śnieg, śrut, nie, śrut nie...

O-o-oo- - ch ch ch! Błoto sięgnęło łona. Pochylam się do przodu, gdy zimne (już) błoto omyskuje moje pachwiny, och! Wspina się jakby chłodnymi, mroźnymi palcami, oplatając biodra, łaskocząc włosy, wchodzi wzwyż, wlepia się w pępek. 

To chyba Twój język ostatnio muskał mój brzuch, lizał, szepcząc Pragnę cię. Słowo na P. Były inne, chyba trzy. Pragnę cię, jesteś piękna, i chyba jeszcze jedno P. Zresztą nie ważne. Mówią było minęło, a my żyjemy dalej. Co było a nie jest, nie wpisuje się w rejestr.

Obrastam bluszczem błota. Gdy łaskocze mnie podchodząc pod pachy, wybucham gwałtownym śmiechem. 

Naprawdę? No nie wierzę! Naprawdę to zrobił? Naprawdę? A to stary zgred, ha ha ha! Puścił na ciebie psa? Tego grubego kundla? Jak go on nazywa? Wodzu,  a tak, ha ha ha...

Zapaliłabym. Ręce i tak mam uwiezione w błocie. Poza tym za chwilę jego mocna ręka ściśnie mnie za gardło, zasklepi usta. Zamknę oczy i zobaczę ciemność, poczuję chłód ciemności. Zapadam się co raz bardziej, błoto obściskuje skroń, wpływa we włosy i 

Gulp!

Cholera! Znowu to samo! Znowu dałam zapędzić się w kozi róg. Znowu. Gulp! Woda obija swą taflę, o wyrzuconą przez ocean, boję. Podnoszę się, wspierając na rękach. Niewymownie obolała się czuję. Woda zmoczyła mi całą dupę, sięgając wzdłuż kręgosłupa aż po głowę. A mówili, żebym się nie przejmowała, że dziś w nocy u nich odpływ. Teraz już wiem, dlaczego tak się uśmiechali do siebie, przekonując mnie, że mogę tu spokojnie spać. Psikuśnicy. Zerkam na niebo. Nade mną blado prześwituje Księżyc. A niech ich gęś!


Gulp! Woda stuka o boję. Gulp! Spoglądam na ocean. Piękny. Słońce wspina się po kopule nieba. Wiatr. Hej! Hej! Anna! Z lewej strony plaży zmierzają biegiem w moją stronę te cudaki, moi wczorajsi znajomi. Biegną w trzech, popychając się jak rozbrykane źrebaki. Jeden z nich, najstarszy trzyma w ręku koszyk i mimo przepychanek udaje mu się go nie upuścić. Anna! Anna, we have breakfast for you! Po tym jak wykiwali mnie znajomi ze stopa i zostawili samą w tym małym miasteczku nad wybrzeżem, ci chłopcy są drugą stroną medalu. Chyba zostanę tu dłużej. Madera poczeka. Będę tam sama, a może chłopcy zechcą wybrać się ze mną. A Michał i Agata niech bawią się w najlepsze. Beze mnie. Może to i nawet lepiej. Lepiej z wesołymi nieznajomymi niż z  zmiennymi nastrojami pary przechodzącej kryzys. Anna wake up! Wracam oczyma do oceanu. Zamykam oczy, odginam głowę do tyłu i


Gulp!

1 komentarz:

  1. pomimo tego, że nie wiadomo o co chodzi, to trzyma w napięciu :D

    OdpowiedzUsuń